sobota, 3 marca 2012

Przejrzystość rzeczy

Miało być o literaturze a jakoś niewiele o niej, nie dosłownie. Ale tak mam, że nie o każdej przeczytanej książce chcę pisać, nie każda porusza we mnie to, co zdaje mi się ważne. A właśnie te lektury, które to sprawiają, zostają w pamięci i nad nimi warto pochylić się w refleksji.

Taką pozycją została "Przejrzystość rzeczy" Vladimira Nabokova, bowiem roznieciła przemyślenia i ciekawość wielu obecnych na jej kartach materii.

Łatwo poddać się tej lekturze, bo też od pierwszej strony przykuwa uwagę śmiałym wybrykiem podważenia typowego w powieści zabiegu wysunięcia na plan pierwszy zmyślenia literackiego, formułującego taki a taki świat i jego bohaterów. Tutaj jest inaczej - mieszają się konwencje - zostajemy schwytani za gardło, ustawieni przed wizją pisarza próbującego dopiero przywołać w wyobrażeniu jakiś prapoczątek dzieła - przyzwać czy też stworzyć postać, która niejako weźmie na swoje barki dalszą odpowiedzialność za prowokowanie wydarzeń, wynikłych z nich refleksji i sądów.



No i dygresje na temat czasu - jeszcze nie wiemy czemu mają służyć, ale niepokoją nas, bo podważają niezachwiane dotąd przekonanie o jego niezmiennym charakterze: " (...) przyszłość nie zawiera podobnej realności (nie to co zamknięta w obrazach przeszłość i bezpośrednio doświadczana teraźniejszość); przyszłość to jedynie zwrot retoryczny, widmo myśli".

Nie ma zatem żadnej pewności - jest "przezroczystość rzeczy", przez którą przenika czas, zdarzenia przeszłe i przyszłe, fala, jaka unosi wszystko razem lub może właśnie osobno - dzięki czemu nie istnieją ostateczności, stałości,  nie ma nieodwracalnego końca - śmierci. Jest ciągłość, są powroty i podróże po paraboli istnienia.

Bohater "Przejrzystości..." - Hugh Person ("person" - ang. osoba) jest niepozornym, młodym mężczyzną, którego charakterystyka przywodzi na myśl Musilowskiego "Człowieka bez właściwości". Prócz tego, iż niezaprzeczalnie posiada pewną dozę wrażliwości natury estetycznej (jest korektorem literackim) - większe porywy duszy są mu obce. W jego zachowaniu dominuje niezręczność, jaka przekłada się także na losy tego nieszczęśnika. Zupełnie nie panuje on nad tym, co go spotyka, przez co mamy do niego stosunek podobny do tego jaki żywi się względem niesfornego dziecka.

Konstrukcja fabuły - śliczne cacko w pstrokatych kolorach, zaczynające się i kończące pozornie w tym samym miejscu (i czasie). Hugh pojawia się po raz pierwszy w hotelowych wnętrzach i tam powraca, ale nie ma pewności czy są to dwa zdarzenia czy jedno i to samo. Drganie czasu zaciera wyrazistość obrazu, lecz tym samym nastręcza zryw przypuszczeń. Niepewność konkluzji nastraja filozoficznie.

Trudno było mi oprzeć się wrażeniu podczas czytania, że gdyby Tomasz Mann był dowcipny i błyskotliwy - właśnie tak wyglądałaby "Czarodziejska góra". Dystans do własnego pisarstwa sprzyja oryginalności Nabokova, a gra na wielu polach, jaką proponuje, zmusza do łapania z otwartymi ustami rzucanych w naszą stronę przedmiotów - te które uchwycimy - materializują się niejako w naszych dłoniach - reszta nadal pozostaje przezroczysta, być może na zawsze, albo tylko do następnego razu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz