czwartek, 15 marca 2012

Ona znów nie poznaje siebie



Bywały dni, kiedy Glenda nie mogła znieść własnego ciała. Rzucała w kąt czytaną właśnie książkę i chodziła po swym małym mieszkaniu potrącając ze złością meble, które wchodziły jej w drogę jakoby naumyślnie. Wielce zirytowana przestawiała bibeloty, wprowadzając nieuzasadniony zamęt. Przy tym wszystkim czuła, że musi zorganizować całe wnętrze na nowo, choćby nic nie znalazło już własnego miejsca, a zawieszone w próżni, bo przecież bałagan to też pewnego rodzaju próżnia, trwało na przekór, ułagadzającym wszystko i wszystkich, normom.

Gdy całe otoczenie nabrało już kształtu, jaki zadowalał oczy Glendy, ta siadywała zmęczona na progu drzwi balkonowych, brała do ręki szklaną popielniczkę, do ust wkładała papierosa, i zaciągała się mocno gorzkim dymem, starając się odsunąć na dalszy plan natrętne myśli o pluciu na ulicę. A przecież wcale nie było to takie łatwe. Wymagało wręcz niebywałego hartu ducha.


5 komentarzy:

  1. A w ogóle, w ogóle nie pluję! Zdecydowanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozbroiłaś mnie tym tekstem koncertowo. Bo ja też nie pluję, a musisz wiedzieć, że hartu jako takiego, a zwłaszcza ducha nie posiadam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widocznie masz inny powód. A ja nie wiem, czemu nie pluję - mam ochotę. Ogromną ochotę.

      Usuń