niedziela, 13 listopada 2016

Pora samostanowienia



Jakoś tak ucichło nieprzyjemnie, pustynnie i wrogo. Włączam radio, by coś jednak gadało do mnie przewidywalnością frazesów. Inaczej rozpłynęłabym się w tej ciszy, utonęła w niej na dobre. Przestraszyłam się, bo nie czas na to, nie czas. Pora solidności, odrobiny samostanowienia.

A ona? Z topieli się wyczołgała na świat - bose stopy oblekła w ciepłe skarpety - toć już się wszyscy dobijają do drzwi, kolej na nią spełniać oczekiwania, zrodziła się z wody, a nurt pochłania, nie daje zaczerpnąć tchu, taki żywioł. I czym słaba, czy nie, biegnę, nie wiem za czym, po co, ku czemu, krztuszę się tym absurdem, choć mnie ciągnie z powrotem, ciągnie tam, gdzie jest nagość i szczerość - taka prawda, o której łatwo zapomnieć, że jest.

Trzecia kawa - byle czuć cierpkość i wibracje krwi, coś czuć.

Choćby mdłości.


sobota, 12 listopada 2016

Kanciasta symetria codzienności


Czego jeszcze mi brakuje? Jest przecież całkiem normalnie - praca w szkole, czyli sytuacje z pogranicza - od entuzjazmu i euforii, do frustracji i "jasna cholera, szlag by to trafił", samochodzik jeszcze jeździ, ale wiem dobrze, że trzeba rozglądać się za czymś nowym, M. ciągle zapracowany, ale już nie czekam, nie muszę, mam przecież swój świat i swoje aspiracje (wreszcie), nie muszę żebrać o uwagę i słowa pocieszenia, alkohol ograniczony do minimum (czyli raz w tygodniu), co nie było wcale takie łatwe (i z czego jestem dumna) - demon okiełznany. Nie brakuje mi niczego, pierwszy raz świadomie nie świętowałam urodzin. A może właśnie świętowałam świadomie, pierwszy raz od lat zachowując tego dnia trzeźwość. Zaczynam sobie ufać, trochę wierzyć, że potrafię. Cieszy mnie to, naprawdę. Przekonuję sama siebie, choć jeszcze nie wierzę, że to ja.

poniedziałek, 17 października 2016

To mówię (nie) ja


Nieproporcjonalnie wiele
Rzeczy nas dotyczy, które mało nas obchodzą
Chyba więcej szczęścia mają
Nie co ci się rodzą, a ci co umierają
Tamci wynaleźli bomby
Ci niezrozumiałe akty prawne
Trudno to wszystko zrozumieć
Trudno w to wszystko uwierzyć naprawdę

To mówię ja do Ciebie
Ja do Ciebie, ja do Ciebie

Wokół tyle jest przestrzeni
Co z tego kiedy ludzi jest za wiele
Jednoznacznie trudno orzec
Którzy to wrogowie, a którzy przyjaciele
Jedni wciąż się uśmiechają
Inni wypytują o rzeczy mało ważne
Trudno to wszystko zrozumieć
Trudno w to wszystko uwierzyć naprawdę

To mówię ja do Ciebie
Ja do Ciebie, ja do Ciebie

Kiedyś kupię nóż
I powyrzynam wszystkich wkoło
Kupię nóż
Zostawię tylko dwoje

Tylko ja i Ty
Ja i Ty,
Tylko ja i Ty

Kiedyś kupię nóż
I powyrzynam wszystkich wkoło
Kupię nóż
Zostawię tylko dwoje

happysad

sobota, 17 września 2016

This day


Z łezką w oku, drżącymi ze wzruszenia ustami, życzę Ci, braciszku, wszystkiego dobrego, dużo siły i wytrwałości.



sobota, 20 sierpnia 2016

Bariera realności


Nic nowego, czas nie zatrzymał się ani na chwilę. Popadanie w marazm nie jest skutecznym sposobem na życie wieczne. Cóż. To już sierpień, miesiąc, gdy romantyczne marzenia, pobudzone promieniami słońca, zaczynają umierać. Nie pierwszy raz.

Utknęłam w świecie serialu sprzed lat. Jest kilka takich historii, które wydają się opowiadać życie. Jestem Jodi, na którą patrzy Matt. W tych czarnych oczach zawarte jest tak wiele. Wiem, że on zawsze jest obok, czuję jego bliskość, silne ramię służące pomocą. Jeszcze nie chcę wypowiedzieć słów, na które czeka. Chcę, by ta chwila trwała.

Jest w nas o tyle więcej przestrzeni niż jedna realność, stanowiąca twardą barierę, poza jaką giną lub realizują się sny.

wtorek, 5 lipca 2016

Szczodrość tego lata


Nie mogę się skupić, lewituję gdzieś w międzyczasie. Nie wiem, co myślę, co czuję, czego chcę. Płowe wrażenia przeciekają mi przez palce. Konkretność pierzchła i zostawiła mnie pełną sprzeczności i rozterek - czyli mnie ze mną. Widocznie codzienne zmagania potrzebne są, by udowadniać swoją przydatność światu, tłumaczyć z istnienia w nim. A tak, trudno pogodzić się z egzystencją bez esencji, jak by powiedzieli egzystencjaliści. Jakie to ludzkie.
 
 

wtorek, 28 czerwca 2016



Pierwsze słowo zawsze jest najtrudniejsze – pomyślała. I zazwyczaj zupełnie nic nie znaczy. Jego sens ukryty jest bardzo głęboko, podskórnie. To taka chwilowe zaczepienie w rzeczywistości, komunikat – hej, jestem tu, próba obleczenia się w jasność dnia, w jego zwyczajne, płaskie kontury. Ale gdzieś tam ciągle tkwi ta pomroka, która nie pozwala wypłynąć na długo. „Zaczerpnąć tchu prostym „dzień dobry”, pamiętać o uśmiechu, bo to oswaja, znów zanurzyć się w sobie. Tak” – instruowała siebie.
- Dzień dobry – powiedziała na próbę. Poranek był rześki i nawet tak bardzo nie przerażał. Usiadła na odrapanej, parkowej ławce, położyła obok chudych kolan swoje książki, zeszyt, długopis i papierosy. Obłaskawiała przestrzeń. Wrogą, jak wszystko inne. Znała to miejsce, była tu wiele razy wcześniej, ale nie było to jej miejsce. W ogóle nie istniało nic takiego, jak „jej miejsce” odkąd nosiła w sobie ten lęk.
- Dzień dobry – spróbowała znowu, już pewniej.
Odwrócił się do niej, poruszając nerwowo wąsem. W jego oczach odbił się blask słońca i zaraz rozpadł się na tysiąc mniejszych kawałków. Źrenice zwężyły się, gdy próbował skupić na niej wzrok, wyglądały zupełnie, jakby wracały z odległych krain, niespiesznie, powoli. Chyba tracił czujność, był stary.
- Mówią na mnie Wrona. Witaj – chciała się uśmiechnąć, ale ten grymas twarzy nigdy jej nie wychodził.
- Chyba nie mówisz do mnie? – odpowiedział w końcu, pełen wątpliwości, i zastrzygł uszami.
- Ależ tak, to znaczy, bardzo przepraszam, że cię zaczepiam, ale widujemy się przecież dość często w tym parku, więc pomyślałam, że przecież możemy porozmawiać – wyjaśniła niepewnie.
- Nie mam w zwyczaju rozmawiać z ludźmi, nie wychodzi mi to zbyt dobrze, nie wiedziałem nawet, że potrafię – stwierdził bez emocji.
- To tak, jak ja. Obserwowałam cię i doszłam do wniosku, że mamy ze sobą wiele wspólnego – oboje unikamy ludzi, mamy swój świat, swoje ścieżki… – zamilkła w pół zdania, tak bardzo chciała wyjaśnić to, czego wyjaśnić się nie dało. I nie było takiej potrzeby – Jesteś bytem kompletnym, nie potrzeba ci słów, sensów, szukania znaczeń i miejsc, tego… czegoś, ale ja…
- Tak, wiem, jesteś człowiekiem – dopowiedział i znów zastrzygł uszami, jakby było to coś niedobrego.
- Jestem człowiekiem… i nie wiem nawet, co to znaczy.
- Właśnie to. To znaczy, że nie wiesz, bo wiedzieć nie możesz, bo jesteś niepełna, rozdwojona i pełna lęku. Mnie to nie dotyczy, nie bierz ze mnie przykładu.
- Gdzie więc mam szukać, jak wypełnić ten brak, który mnie dławi i przygniata swym ciężarem?
- Gdzieś, kiedyś, nawet kilka razy, jeśli będziesz czujna, zdarzy ci się chwila, gdy w lustrze, witrynie sklepowej czy kałuży, odnajdzie na mgnienie swoją drugą połowę. Ona nie istnieje w tym wymiarze, to powinnaś wiedzieć. Dlatego nie odzyskasz jej nigdy na stałe.
- Wiem, zaczynam to rozumieć. Właśnie dlatego przyszłam. To takie trudne – jej ramiona opadły z rezygnacją.
- Jest też inny sposób, dziecinnie łatwy.
- Jaki?
Spojrzał na nią z góry, choć przecież siedział u jej stóp, z innego poziomu, metafizycznego pomiędzy, gdzie te kilka centymetrów nie robiło żadnej różnicy – patrz ludziom w oczy, prosto w oczy, tak mocno i wnikliwie, jak tylko potrafisz. Odnajdziesz w nich kawałek siebie, za każdym razem, nawet, jeśli w niektórych na pozór dostrzeżesz tylko pustkę, to także będzie część ciebie. Zapamiętuj te fragmenty. Nie próbuj ich złapać, ani poukładać, to niemożliwe. Wymkną ci się z rąk. Będą jasne i ciemne, szare i zupełnie przezroczyste, ale właśnie one staną się twoją własnością. Przylgną do skóry, przenikną przez tę cienką powłokę, która oddziela od świata i powoli, stopniowo pozszywają twoje kontury. Kiedyś tu wrócisz, pomarszczona, stara, z posiwiałymi włosami, lecz ze spokojem w sercu. Zbliżając się do kresu swej drogi na tej wielkiej równinie. Wtedy porozmawiamy.
 
 

sobota, 14 maja 2016

Rozterki maja


Dopiero zaczęłam się oswajać z myślą, że spełniam marzenia. Dostałam pracę, w której mogę się realizować. A tu już połowa maja. Bilans? Kilka rzeczy mi się udało, kilka nie. To normalne, nawet dla perfekcjonisty, którym przecież nie jestem. Nie martwię się więc, no, nie bardzo, bo przecież kobiety martwią się zawsze, nawet, gdy zadają sobie sprawę, że nie mają na coś wpływu. Młodzież mi zaufała - że wiem o czym mówię, że chcę coś istotnego przekazać, że jestem im życzliwa. Oczywiście są wyjątki, są przypadki nastawienia "anty", do którego klucza szuka się długo. Chyba nie będę miała czasu na znalezienie go. Nastawiam się na zakończenie przygody, ale mam nadzieję, że... wrócę we wrześniu. Okaże się.

Tyle się zmieniło w nastawieniu do świata młodych ludzi. Pokolenie no-live - podsłyszałam niedawno. Gdy wspomina się swoje dzieciństwo, jak zawsze z czułością, sentymentem i nutką tęsknoty, trudno zrozumieć dzieciaki, które tak beztrosko marnują najpiękniejsze lata na zastępcze, wirtualne wcielenia. Siniaki na kolanach, pierwsze doświadczenia rodzącej się samodzielności, marzenia i gorzkie porażki? Konto na FB, telefony, od których nie można się oderwać, gry komputerowe i totalne zagubienie w świecie. Brak ciekawości poznawania nowych rzeczy, tematów, poglądów, punktów widzenia. Net zwyczajnie zżera im najlepszy okres życia, czas i mózg, używania którego się boją i nie potrzebują. Dopust boży w postaci zaniku wszelkiej elektroniki być może ocaliłby ludzkość przed popadaniem w ten obłęd. Plissss.

niedziela, 10 kwietnia 2016

Spoiwo rzeczywistości


Jeszcze raz zagubiłam się we śnie. Błądziłam po mokrych ulicach nieznanych miast, przestrzeni obcej i trochę wrogiej. Był lekki niepokój, ale nie lęk. Przecież wiedziałam, odczuwałam podskórnie, że wszystko dzieje się po coś. Powód zawsze jest ten sam - poszukiwanie - cel sam w sobie, próby odnalezienia "tego czegoś", niezidentyfikowanego, niewiadomego, przeczuwanego tylko. A tak naprawdę - siebie samej. Skrzyżowania dróg wprowadzały w świat wieloznaczności, jednak ta podzielona płaszczyzna ukrywała sens, spajała każdy najmniejszy element.

 


Musiałam się wreszcie obudzić, żaden sen nie trwa wiecznie. Podróż trwa dalej, a jakże. Szkoda tylko, że rzeczywistość odbiera mi to poczucie sensu. Sens nadal wydaje się zbyt ulotny.

środa, 30 marca 2016

Samotne planety


Po latach wracam do lektury "Małego Księcia". Jesteśmy samotnymi planetami krążącymi po różnych/tych samych orbitach... A jednak dorośli są bardzo dziwni, dziwni i śmieszni... Omijamy się tak skutecznie, to nasz nadrzędny cel. Samotność? Jeśli coś staje się normą, złe jest wszystko inne, obce, nieznane, przerażające. Tak więc samotność jest dobra. Naprawdę.

wtorek, 29 marca 2016

stressed out


Jesteśmy zestresowani, ciągły niepokój to nasz znak rozpoznawczy, ten stan uniesienia ściska nam gardło. Dla kilku groszy w kieszeni i statusu jednostki przystosowanej społecznie wyrzekamy się siebie. Ty i ja.

 
 

czwartek, 24 marca 2016

Odchylenie autentyzmu


Zrzeszam się z dziwadłami wszelkiej maści, z szaleńcami, skrzywionymi umysłowo i emocjonalnie, z buntownikami bez wyboru, utożsamiam się z każdym przejawem odchylonego autentyzmu na tym padole zwielokrotnionej i powielanej bylejakości, wygodnictwa i najzwyklejszego skurwysyństwa.


 
 

niedziela, 20 marca 2016

Lusterkowe wcielenia


Stłoczenie, szum i mijanie się na korytarzach bez dotykania, muskania, przenikania. Nowe odkrycia, zwłaszcza jedno - konkretnie niekonkretne - odkrycie rozdwojenia się, życia dodatkowego, kolejnego lusterkowego refleksu. Mówiłaś kiedyś, Emmo, że przynależność do klanu "papierowych kulek" skutkuje doznawaniem, co i rusz, obcości tego, co nas spotyka.



Przyobleka się maskę, bez świadomości, odruchowo, w geście obronnym. Bez udziału woli, bez zastanowienia. Mechanizm, instynkt przetrwania dyktuje każdy kolejny krok. Jeśli oswoję nowy teren, będę za niego odpowiedzialna. Nieoswojenie więc jest bardziej komfortowe, bezpieczne. Czy o to mi chodziło?

środa, 9 marca 2016

Jeszcze nie wiem, czy żyję...


Przygoda z innym życiem trwa. Jeszcze nie mogę się w nim zadomowić. Nie mogę też oprzeć się wrażeniu, że właśnie wtedy, gdy stąpałam nad krawędzią, osunęła mi się stopa. Można przecież nie wiedzieć, że się umarło...

piątek, 19 lutego 2016

Po prostu


Niech to będzie właśnie taka kartka wyrwana z zeszytu, coś błahego, zbędnego, coś, co pomniesz, wyrzucisz zaraz po przeczytaniu. Albo przed. Właśnie taka.

Nikt nie spowiada się z żalu, nie tłumaczy. Bo jak? Po co? Komu? Żal trzeba przeżyć samotnie i cisnąć daleko za siebie.

Tylko to jedno - ten rodzaj intymności, której już nie ma między nami. Ten wyraz twarzy, kontury oczu i ust, gdy rozmawiasz z nią, może z tamtą też... Niektórych rzeczy nie da się opisać słowami.

Rozproszyłeś się w innych ludziach, bo nigdy nie potrafiłam być ostoją. Dla nikogo. Nie myśl o tym. Wyrzuć tę kartkę. Po prostu.

wtorek, 16 lutego 2016

Wiedza bezużyteczna


Wiem - tym słowem zaczyna się wpis. Czyli mam jakąś wiedzę o czymś, o tobie, o sobie, dostrzegam pewną prawidłowość. Tylko po co? Czego mnie to nauczyło? Niczego. Po kilku latach ciągle jestem w tym samym miejscu. Ranisz mnie raz po raz, a ja wciąż nie mogę utrzymać gardy dostatecznie wysoko. Spodziewam się i nieustannie jestem zaskoczona. Dziś czuję dokładnie to samo, co wtedy. Stąd ten powrót. Wiedza bywa kompletnie bezużyteczna. Zwłaszcza, gdy nie chcemy zrobić z niej tarczy ochronnej i wolimy czuć ból, niż nie czuć już kompletnie nic.



Wiem, że cię nie przekonam. Jesteś inny tak jak ja jestem inna. Ale nasze inności nie łączą się ze sobą, jakże by mogły, są takie inne. Nasze inności szydzą z inności drugich, zaprzeczają im, choć są one tak niezbędne by na ich tle budować własne obwarowania. Nie da się tego pogodzić i może wcale nie trzeba. Trzeba, należy być innym w swej samotności, też innej, chłodnej, coraz bardziej wystygłej, coraz to ciaśniejszej w sobie, choć rozległej tak, iż pomieścić mogłaby wszystko. Tyle aż. Nie pojmuje jednak światła, lecz mrok tylko, co pokrywa wszystko, zakrada się jak złodziej by wykraść ostatnie słowo do ciebie, spojrzenie w tym kierunku, gdzie ty, sam, jak ja, marzniesz w ciemności.
Lękam się, nawet nie wiesz jak bardzo, że rozłączyliśmy się już na początku. Ty powiedziałeś – „część”, ja – „witaj” i były to zwyczajne, kłamstwa, bo żadne z nas nie było gotowe by przyjąć to drugie, tak różne, tak nieznane. Przybraliśmy dziwny wyraz twarzy, niby maski, pod którymi kryła się nieosiągalna prawda, a jeśli jej nawet nie było, to może nic się tam nie kryje, żaden wizerunek człowieczy, ludzki kształt. Od początku.
Więc do czego miałam cię przekonać?
A tak, tak, przypominam sobie. Myślę o tym. No bo cóż w tym złego – opowiedzieć cichym wieczorem kilka bajek, nieskładnych może, lichych zupełnie, ale jednak własnych, ułożonych w starannie wyrysowane linijki, liniuszki, karteluszki, do ucha, poduszki, ciepłe, czasem mdłe, naiwne? Jestem tylko ja i ta głuchota świata teraz, no więc wkładam sobie pod oczy czarodziejskie ziarno, które kiełkuje wzrasta, burzy tamy, niewiarę, brzydotę, choćby na krótki moment, na chwilę, sprawiając, iż jutro wstanę zamarzona i wyjdę na ulicę odzyskując nadzieję, że to co spogląda na mnie jej oczyma, tysiącami oczu, nie chce zrobić mi krzywdy.
Śmiejesz się ze mnie. Znów mi się nie udało. Nie jestem zbyt przekonywująca. Mówisz, że rzeczywistość szydzi z marzycieli. Gdzieś rozpełzły się sensy zdolne dać nam pozory porozumienia. Krzywisz się, ja też się krzywię. Nie jesteśmy swoim lustrzanym odbiciem, a przecież przez chwilę w oderwaniu od całości, podobni jesteśmy w tym co nas dzieli. Czujemy. Pustkę. Smutek. Jakaż to prywata? Zwielokrotniona – zagubiona w anonimowym tłumie nas dwojga.
Zejdź na ziemię - mówisz, odrzuć to, co więzi cię w swych pozorach. Dorośnij, otrząśnij się z mrzonek. Czuję się bezpieczniejsza wśród moich bajek – odpowiadam. Marszczysz nos – zaraz staniesz się jeszcze bardziej nieprzyjemny – zaatakujesz argumentami (wg mnie to nie są argumenty – jedynym argumentem wg mnie jest twoja złość) bo wiesz, że nie będę się sprzeczać w obawie, iż zadrży mi głos. To byłby mój koniec. Udręka tłumaczenia się przed samą sobą. Bo w istocie to, że tu jesteś, też jest moim wyborem skoro wiem, co uważasz za słuszne i niesłuszne.
No to wychodzisz na papierosa. Przerwa i nowy oddech przed kolejnym starciem – tym, przed którym zmienisz maskę, by udowodnić zbędność nerwów, kłótni o nic, a tak naprawdę, marzeń dopiero co zdeptanych.
 

sobota, 6 lutego 2016

Oczy szeroko otwarte


Tak, życie potrafi zaskoczyć. Wreszcie mam coś do powiedzenia, nawet sporo, do zdarcia gardła. Wreszcie ktoś mnie słucha, z uwagą obserwuje, chłonie wiedzę, którą staram się przekazać. Nie wiem jeszcze, jak to w ogóle możliwe, że wróciłam po latach do tych samych, zupełnie innych murów. Już nie jestem dzieckiem, jestem dzieckiem dorosłym, które opanowuje temperament i jest oceniane. Kilka znajomych elementów, wiele nowości, a tak naprawdę - no właśnie - okaże się, gdzie tkwi sedno. Wyzwanie - jasne - praca uczycielki, kontakt z młodzieżą, tak różną od tej z przeszłości, z dorosłymi - bardziej zamkniętymi i zalęknionymi niż ich pociechy... dzwonek, dryń, dryń, dziennik w rękę i w dół, po schodach, po te oczy szeroko otwarte, jak moje kiedyś, teraz jeszcze bardziej. Słucham, wsłuchuję się w siebie i w innych. Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono, uczę się świata, motam się, chcę próbować... Trzymajcie kciuki.

niedziela, 10 stycznia 2016

***


Nie pamiętam, co się stało, jak znalazłem się w tej dziwnej sytuacji. Moja świadomość otworzyła się na prawdziwe otoczenie w tym absurdalnym momencie – momencie zetknięcia się ze ścianą.
Jakże zabawna myśl – dopóki błądziłem, jak to się często określa, w ciemności, czy też tak po prostu, śladem dawno już wytyczonym przez rodzaj ludzki, wydawało mi się, że mój los jest prosty, oczywisty, że wiem dokąd mnie prowadzi. I cóż się okazało? To wszystko, co stanowiło moje życie, moje przestrzenie, moje przeznaczenie, było mrzonką, pretensjonalną historią opowiadaną dziecku na dobranoc. Cóż teraz pomaga podobne odkrycie? To tylko pęknięcie w tkaninie kosmosu, to tylko rysa na uformowanej w pośpiechu bryle świata, który wydawał się moim azylem.
Teraz stoję tu, dokładnie w tym miejscu, które wzięło w posiadanie moje stopy, gdyż ja zadecydowałem jedynie, by doszły do tego punktu, a on już przygwoździł je spoiwem niemocy. To miejsce sonduje mnie i prześwietla. Stanowi to, czym się właśnie staję, opanowuje mnie, zmienia, definiuje na nowo. Nieruchomy i bierny, pozwalam, bo nie mam wyboru, na dookreślenie mojego człowieczeństwa. Jedyne co mogę, to rozejrzeć się wokół, ale przede wszystkim w samym sobie. Odczuwać mocniej siebie w tym rozognionym wywarze z własnych złudzeń. I dziwić się, mocno, tragicznie dziwić się własną naiwnością, waląc otwartą dłonią w twardy mur, w bezlitosny dogmat trwania.
Przykładam rozgrzane czoło do chłodnej powierzchni ściany. Skrobię palcami w spoiwie cegieł, kruszę maleńkie fragmenty, nieustannie się łudząc, szukając szczeliny, wąskiego przesmyku, dla siebie, dla potrzeb walki, którą przecież ciągle toczę.
Pokrwawiłem niemal wszystkie kostki. Krew spływa po nich, niczym wabik dla ludzkich szczurów. Wiem, że wkrótce tu przybędą. Wiem to. Opadające ze mnie siły będą dla nich najlepszą zachętą. I ten jedyny, niepodważalny fakt, że jestem właśnie pod ścianą, właśnie walczę, biję głową w mur, płaczę, krzyczę, rozpaczam. Właśnie tutaj mnie dopadną. Właśnie tutaj zjedzą moje wnętrzności, by następnie je strawić i wydalić, uformować na nowo, na swoje podobieństwo, tak im dopomóż szczurzy kolektywie, na wieki wieków, amen...

piątek, 8 stycznia 2016

Fobiola


Żyję. Nie było cię, gdy stałam na krawędzi.
Złamana na pół, czy po trzy czwarte, nie potrafiłam policzyć.
Za dużo dobrego i złego zlewało się w jedno
Po kościach przebiegł dreszcz, jeszcze krótki oddech, zawrót głowy, tęskno mi Panie.
Nie wołałam, choć tylko to mogło pomóc. Przecież nie wierzę, że…
Tak szybko kończy się w nas świat?