niedziela, 13 listopada 2016

Pora samostanowienia



Jakoś tak ucichło nieprzyjemnie, pustynnie i wrogo. Włączam radio, by coś jednak gadało do mnie przewidywalnością frazesów. Inaczej rozpłynęłabym się w tej ciszy, utonęła w niej na dobre. Przestraszyłam się, bo nie czas na to, nie czas. Pora solidności, odrobiny samostanowienia.

A ona? Z topieli się wyczołgała na świat - bose stopy oblekła w ciepłe skarpety - toć już się wszyscy dobijają do drzwi, kolej na nią spełniać oczekiwania, zrodziła się z wody, a nurt pochłania, nie daje zaczerpnąć tchu, taki żywioł. I czym słaba, czy nie, biegnę, nie wiem za czym, po co, ku czemu, krztuszę się tym absurdem, choć mnie ciągnie z powrotem, ciągnie tam, gdzie jest nagość i szczerość - taka prawda, o której łatwo zapomnieć, że jest.

Trzecia kawa - byle czuć cierpkość i wibracje krwi, coś czuć.

Choćby mdłości.


sobota, 12 listopada 2016

Kanciasta symetria codzienności


Czego jeszcze mi brakuje? Jest przecież całkiem normalnie - praca w szkole, czyli sytuacje z pogranicza - od entuzjazmu i euforii, do frustracji i "jasna cholera, szlag by to trafił", samochodzik jeszcze jeździ, ale wiem dobrze, że trzeba rozglądać się za czymś nowym, M. ciągle zapracowany, ale już nie czekam, nie muszę, mam przecież swój świat i swoje aspiracje (wreszcie), nie muszę żebrać o uwagę i słowa pocieszenia, alkohol ograniczony do minimum (czyli raz w tygodniu), co nie było wcale takie łatwe (i z czego jestem dumna) - demon okiełznany. Nie brakuje mi niczego, pierwszy raz świadomie nie świętowałam urodzin. A może właśnie świętowałam świadomie, pierwszy raz od lat zachowując tego dnia trzeźwość. Zaczynam sobie ufać, trochę wierzyć, że potrafię. Cieszy mnie to, naprawdę. Przekonuję sama siebie, choć jeszcze nie wierzę, że to ja.