piątek, 31 sierpnia 2012

W obrębie cienia


Dziewczyna uwięziona w resztkach świątecznego dnia. Jeszcze psy nie obgryzły wszystkich kości, wysysają szpik jej myśli. Walczą między sobą o obsesyjnie chude ramiona, wystające łopatki, brudne paznokcie.

Jeszcze podłoga pachnie detergentem, wydziela woń orchidei, egzotycznego kwiatu wprost ze snów niedzielnych.
Nikt by nie uwierzył, że tę przestrzeń rani smutek zbyt wielki, by spakować go do plecionej torby i uciec, dokądkolwiek.
Przyciska go więc do piersi, dyszy porażona wyraźnym odciskiem chwil wypaczonych, po prostu, przywleczonych ze śmietnika, ciągle zbyt bliskich by spocząć, by oderwać się od tego widoku, który ogranicza, więzi, nakazuje przynależność do miejsca spłaszczonych słów, szeptów, zaklęć.

Potargane włosy zasłaniają twarz bladą, nieruchomą prawie. Zakrywają oczy i usta wciąż głodne, nienasycone, poranione bólem, który spada nitką śliny na miękki dywan, wilgotny już, niemal współczujący.

To ona.
Nie widzisz jej.
Nie widzisz.
Uciekła w milczenie.

Zamknij oczy.
Tam ją ujrzysz.
Pogrążoną w cieniu.
Dziewczynę uwięzioną w resztkach świątecznego dnia.

środa, 29 sierpnia 2012

Jeszcze nie teraz


Jeszcze nie wiem czy mogę odtajać, pokonać sztywność nadgarstków i myśli. Spoglądać na słońce wprost, nie zważajc na chłodne cienie, które wpadają pod nogi, starając się usidlić każdy odcisk buta.
Jeszcze nie wiem czy ta pora dnia jest dla mnie właściwa. Wiem tylko, że snem jest ta chwila i nie mam jeszcze odwagi się obudzić. Każdy kolejny dzień wkrada się do kaledoskopu, który swe barwne konstelacje ograniczył do przejaskrawień szarości. Ale przecież gdzieś tam jest przestrzeń, w której urosnę i zakwitnę na nowo.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Rewolucja

 
W szkole wybuchła rewolucja. Niby jeszcze nic takiego się nie dzieje, ale w powietrzu
wisi już to, co nieuniknione. Coś się zmieniło. Atmosfera jest napięta. Po rozległych, pustych
korytarzach ukradkiem przemykają jakieś cienie. Jest cicho jak zawsze, ale po kątach, w szarudze
kurzu, słychać złowrogie szepty...
Nauczyciele są zaniepokojeni. Domyślają się,że ich bezwzględna władza została
podważona. Jeszcze starają się trzymać wszystkich w ryzach, lecz świadomi są tego, że ten
narzucony porządek wszechrzeczy nie potrwa już długo.
Jest wieczór. Zapadający mrok ściele się brunatną, postrzępioną tkaniną po labiryntach
długich korytarzy. W odgłosach martwych murów czai się nieme wzburzenie. Jakiś popłoch udziela
się nawet leniwemu pyłowi zaścielającemu zimne powierzchnie. Szybkie kroki przemierzają
schody. Powracające echo łamie regulaminy wiszące w szklanych gablotkach. Sprzeciw buduje
sobie własne drogi, ustala prawo wśród ciemności ciasnych sal. Rzędy ławek rozprężają się, łakną
świeżego oddechu i zakazanych słów. Krzesła rysują podłogi ze zgrzytem. Cienką kreską piszą
wszystkie obelgi świata, uskarżają się pod ciężarem jarzma. Zbuntowane okna otwierają swe śliskie
ramiona na oścież, by zaprosić do środka wilgotną szarość lepkiej mgły. Białe tumany snują się jak
nocne mary pokrywając sprzęty warstwą mokrych iskier. Nawet obojętne na wszystko myszy,
zaaferowane zmianą, uciekają pod nogami, biegnącymi gdzieś i po coś.
Hasło zabrzmiało między przerażonymi ścianami. Dźwięk ogłuszający sumienie odbił się
od sztywnych popiersi i witryn. Zadrżały posady budynku. Piwnica wydała głuchy jęk. Rumor
dziesiątek stóp napełnił wrzawą wszystkie arterie pięter. Starzy profesorowie pobiegli na najwyższy
poziom szkoły, tuż pod sklepienie dachu. Urywane rozmowy wypływały z ust z prędkością
wezbranego potoku. Przyspieszony rytm serca, wezbrana krew uderzająca o kanały tętnic, szumiały
wyraźnie rozedrganą muzyką lęku. Przy schodach ostatniej wieży małe drzwi stanowiły ostateczną
barierę. Belfrowie podejmują decyzję. Niebawem słychać dziwny łoskot. Ich statek właśnie startuje
odrywając się od spadających w dół dachówek. Odlatują....

 

środa, 22 sierpnia 2012

Obawa próżni


Dopadało go jakby nagłe zawieszenie. Nawet powietrze zdawało się zastygać w oczekiwaniu. Cisza przed burzą, nawałą szaleńczego żywiołu, który dopadnie i zmiażdży całe miasta, wsie, lasy i połacie pól. Przychodził strach, że coś, nie wiedział co, zmieni się raz na zawsze, zniekształci rysunek, który znał tak dobrze. Bezpowrotnie rozetnie jego podszewkę. A jednak przyklejał się do tej chwili, leniwie lecz zdecydowanie zagarniał ją dla siebie, niby ostatnią kroplę wody, życiodajną i cenną. Nie poruszał się, niemal nie oddychał. Uczuwał jednocześnie wydrążenie i sytość. To, co między nimi wydawało się równowagą, jakiej szukał, brakiem pragnień. Próbował stopić się z nim, przytrzymać się go jak koła ratunkowego, ale zawsze w końcu doznawał zawodu, wyrzucony na brzeg tego wrzącego nurtu. Zostawał daleko od siebie. Ten stan był znamiennym pierwiastkiem ludzkiego rodzaju.



Rozganiał te myśli. Jakkolwiek. Zapalał papierosa lub włączał pierwszą lepszą płytę czy radio. Rozproszenie natręctwa było formą ratunku. Koniecznością. Tylko wtedy mógł znów funkcjonować, wracając do czekających obowiązków, do zajęć, do tych ważnych spraw, które nie były powiązane z nim, ale w pewien sposób odbijały się w jego osobie, przywracając mu spokój. Wracał do czasu niepamięci i zgody na wszystko. Brak świadomości jest wszak łaską większą niż objawienia.


poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Iluzoryczność istnienia


 Bywało pięknie. Zdarzały się takie dni, gdy uroda świata sama kleiła się do rąk, niby podarek losu, nagłe zaskoczenie, nieprzewidywalność, wszechobecna rozrzutność, okaleczająca wyuczony sceptycyzm zapatrywań. Ale, zawsze musi być jakieś ale odkąd przestaliśmy być dziećmi, rozum już wtedy podpowiadał, nie pozwalał się zwieść jasności i brakowi ciemnych chmur na horyzoncie, że to, co dobre musi się kiedyś skończyć (tak samo nagle jak przyszło), by trwać mogło to gorsze, ułomne - to tło dla całej reszty, to paskudne rusztowanie, na które nawleka się ulotne pajęczyny - stylowe konstrukcje słodkich iluzji.
   

sobota, 11 sierpnia 2012

Niemożliwości


- Kocham cię - mówiła. I zaraz sama dziwiła się tym słowom, bo przecież w pobliżu nie było nikogo. Przyłapywała się na tym, iż rzucała w przestrzeń to wyznanie, gdy była zupełnie sama. Zapewne z boku wyglądałoby to śmiesznie. Lecz wiedziała, że mówiła prawdę. Jedynie wtedy mogła swoją prawdę wypowiedzieć. To było jak smakowanie tych wyrazów, tego rozczulenia, które powodowały. Ale nie tylko to. Gdzieś podskórnie czuła, że wypowiada je jakby w innym czasie, być może, tak marzyła, tym, który ma dopiero nadejść. Jednak był on dla niej równie rzeczywisty jak teraźniejszy, utożsamiany przez nią z czasem oczekiwania, z etapem, jaki trzeba przejść, przetrwać, by przygotować się i dojrzeć do następnego, przyszłego. Do tego, co ma nastąpić.

- Kocham cię - wypowiedziała już bardziej świadomie, radując się w myśli, że On jest tak blisko, by szeptać mu do ucha, omiatać go oddechem. I choć jeszcze go nie widzi, to czuje go, czuje go całą sobą. Wie, że jest, że istnieje. To jedno wie na pewno.

Nie może być inaczej, bo jeśli...

Niemożliwie przecież by mówiła do siebie z tak prozaicznego powodu, że rozpaczliwa samotność doprowadza do skrajności, halucynacji, omamów, desperackich wizji lepszego życia, że po kolejnej plątaninie myśli znów wraca się do tego samego punktu, z jakiego się wyruszyło, kiedy to przed oczyma zjawia się szyderczy i przejaskrawiony obraz, tak dobrze znany, do obrzydzenia, do rozczarowania, obraz przedstawiający naszą własną twarz. Twarz skrzywioną bólem, wciąż niedowierzającą, że tutaj, że teraz, że ja...

I nic więcej...(?)...

wtorek, 7 sierpnia 2012

Dostępność czy wybór?


Dlaczego łatwiej stykać się z brudem życia niż z jego pięknością? Jest to kwestia dostępności czy wyboru? To co skalane błaga o litość, o wyciągnięcie ręki i naprawienie krzywdy, wygładzenie zmarszczek, wyrównanie fałd i zagnieceń. A piękno – przyprawia o konsternację, znieważa swą doskonałością, harmonią, wyzywa do podtrzymania wysokiego poziomu, poziomu obłoków, nieba, co jest niemożliwe, wszak wszystko, co istnieje kontrastuje ze sobą, jest nierówne, nieporównywalne, zmienne. Dlatego piękno jest niebezpieczne i aż prosi się o dewastację, interwencję, która przyniesie ukojenie, która podważy ład, wprowadzając anomalię, tak dookreślającą naturę bytu.

piątek, 3 sierpnia 2012

Ofiarowanie


I wiem już, że uczynię znów ten sam gest. Położę się na wilgotnej ziemi, wniknę w jej skórę pokrytą milionem bruzd i kraterów, a ona wniknie w moją. Rozłożę ramiona i nogi by przypominały krzyż, symbol dobrowolnej ofiary, i tak będę czekać, nieruchomo i ufnie, aż niebo, całe wypełnione tym wzrokiem, napęcznieje od żądzy posiadania, spadnie na mnie nawałnicą grzmotów lub łagodną bryzą wieczornej mgły.



Liczę tak długie minuty, mnożą się jak te ziarna piasku pode mną. I sama też noszę w sobie takie ziarno. Plenię się i rozrastam pod gorącym okiem złotego słońca, które widzi mnie tutaj, wszędzie, zawsze.


czwartek, 2 sierpnia 2012

Strachy

Gdy nastaną nocne chłody, strachy wyczołgają się z zatęchłych zakamarków, piwnic, poddaszy, spiżarni, i podejdą pod gardło, by ścisnąć je lękiem, który nie ma końca, bo i jego początek narodził się w nieokreśloności.



Ogień świecy mami groźne potwory, słychać trzepot ich skrzydeł i nie sposób nazwać tego tańca rozchichotanych widziadeł, cieni – tych pełznących po ścianie larw.