czwartek, 22 marca 2012

Każdego ranka


...Każdego niemal ranka budzi mnie delikatny zapach, który, choć wydaje się tak dobrze znany i trudno pomylić go z jakimkolwiek innym, przez wszystkie lata mego życia pozostał niezidentyfikowany. Pomyśleć by można, że zapachy w znanych swych właściwościach, nie posiadają raczej takich cech, które mogłyby przyprawić osobnika rodzaju ludzkiego o nagłe przebudzenie, i możliwszym staje się wytłumaczenie, iż mam do czynienia z jakowymś sprzężeniem, koalicją dwóch czynników, z których to jeden faktycznie budzi mnie ranną porą, a pozostałością po nim jest owa nieokreślona woń. Natura człowieka, jak powszechnie wiadomo, nieskora jest do narzucania sobie nadmiaru wątpliwości, a przez to, że takową naturą i ja dysponuję, nie od razu przyszło mi do głowy, by zastanowić się nad pochodzeniem tegoż zapachu. W pewien właściwy sobie sposób przyjęłam go jako coś naturalnego, pojawiającego się systematycznie, coś, co wtopiło się w krajobraz codziennych wrażeń zmysłowych, nie zakłócając swym istnieniem względnej harmonii mego życia. Po prostu, otwierając oczy i z wolna przeciągając się, by nabrać poprzez ten rytuał sił niezbędnych do podźwignięcia jarzma egzystencji, wtykam zdecydowanie nos w poduszkę, która w tej właśnie chwili wydziela ledwie wyczuwalny aromat, zawierający w sobie resztki snu, rozkoszne lenistwo młodości, odrobinę czułości i obietnic na kiedyś, a przede wszystkim cierpką gorycz opuszczenia, groźbę jakiejś utraty przyprawioną czymś, co z daleka jest jasną, wilgotną plamką, a z bliska - porzuconą niedbale łzą. I kiedy zaczynam się nad tym wszystkim zastanawiać, to dochodzę do wniosku, że przyczyna tej, przyprawionej polnym kwiatem, chwili, może być tylko jedna - przecież co rano odchodzisz, by zostawić mnie samą, z nikłym zapachem twoich przymkniętych powiek, bo przecież nadal muszę jakoś oddychać... I właśnie wtedy się budzę. I, o dziwo, udaje mi się zaczerpnąć tchu... żyć dalej...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz