wtorek, 28 czerwca 2016



Pierwsze słowo zawsze jest najtrudniejsze – pomyślała. I zazwyczaj zupełnie nic nie znaczy. Jego sens ukryty jest bardzo głęboko, podskórnie. To taka chwilowe zaczepienie w rzeczywistości, komunikat – hej, jestem tu, próba obleczenia się w jasność dnia, w jego zwyczajne, płaskie kontury. Ale gdzieś tam ciągle tkwi ta pomroka, która nie pozwala wypłynąć na długo. „Zaczerpnąć tchu prostym „dzień dobry”, pamiętać o uśmiechu, bo to oswaja, znów zanurzyć się w sobie. Tak” – instruowała siebie.
- Dzień dobry – powiedziała na próbę. Poranek był rześki i nawet tak bardzo nie przerażał. Usiadła na odrapanej, parkowej ławce, położyła obok chudych kolan swoje książki, zeszyt, długopis i papierosy. Obłaskawiała przestrzeń. Wrogą, jak wszystko inne. Znała to miejsce, była tu wiele razy wcześniej, ale nie było to jej miejsce. W ogóle nie istniało nic takiego, jak „jej miejsce” odkąd nosiła w sobie ten lęk.
- Dzień dobry – spróbowała znowu, już pewniej.
Odwrócił się do niej, poruszając nerwowo wąsem. W jego oczach odbił się blask słońca i zaraz rozpadł się na tysiąc mniejszych kawałków. Źrenice zwężyły się, gdy próbował skupić na niej wzrok, wyglądały zupełnie, jakby wracały z odległych krain, niespiesznie, powoli. Chyba tracił czujność, był stary.
- Mówią na mnie Wrona. Witaj – chciała się uśmiechnąć, ale ten grymas twarzy nigdy jej nie wychodził.
- Chyba nie mówisz do mnie? – odpowiedział w końcu, pełen wątpliwości, i zastrzygł uszami.
- Ależ tak, to znaczy, bardzo przepraszam, że cię zaczepiam, ale widujemy się przecież dość często w tym parku, więc pomyślałam, że przecież możemy porozmawiać – wyjaśniła niepewnie.
- Nie mam w zwyczaju rozmawiać z ludźmi, nie wychodzi mi to zbyt dobrze, nie wiedziałem nawet, że potrafię – stwierdził bez emocji.
- To tak, jak ja. Obserwowałam cię i doszłam do wniosku, że mamy ze sobą wiele wspólnego – oboje unikamy ludzi, mamy swój świat, swoje ścieżki… – zamilkła w pół zdania, tak bardzo chciała wyjaśnić to, czego wyjaśnić się nie dało. I nie było takiej potrzeby – Jesteś bytem kompletnym, nie potrzeba ci słów, sensów, szukania znaczeń i miejsc, tego… czegoś, ale ja…
- Tak, wiem, jesteś człowiekiem – dopowiedział i znów zastrzygł uszami, jakby było to coś niedobrego.
- Jestem człowiekiem… i nie wiem nawet, co to znaczy.
- Właśnie to. To znaczy, że nie wiesz, bo wiedzieć nie możesz, bo jesteś niepełna, rozdwojona i pełna lęku. Mnie to nie dotyczy, nie bierz ze mnie przykładu.
- Gdzie więc mam szukać, jak wypełnić ten brak, który mnie dławi i przygniata swym ciężarem?
- Gdzieś, kiedyś, nawet kilka razy, jeśli będziesz czujna, zdarzy ci się chwila, gdy w lustrze, witrynie sklepowej czy kałuży, odnajdzie na mgnienie swoją drugą połowę. Ona nie istnieje w tym wymiarze, to powinnaś wiedzieć. Dlatego nie odzyskasz jej nigdy na stałe.
- Wiem, zaczynam to rozumieć. Właśnie dlatego przyszłam. To takie trudne – jej ramiona opadły z rezygnacją.
- Jest też inny sposób, dziecinnie łatwy.
- Jaki?
Spojrzał na nią z góry, choć przecież siedział u jej stóp, z innego poziomu, metafizycznego pomiędzy, gdzie te kilka centymetrów nie robiło żadnej różnicy – patrz ludziom w oczy, prosto w oczy, tak mocno i wnikliwie, jak tylko potrafisz. Odnajdziesz w nich kawałek siebie, za każdym razem, nawet, jeśli w niektórych na pozór dostrzeżesz tylko pustkę, to także będzie część ciebie. Zapamiętuj te fragmenty. Nie próbuj ich złapać, ani poukładać, to niemożliwe. Wymkną ci się z rąk. Będą jasne i ciemne, szare i zupełnie przezroczyste, ale właśnie one staną się twoją własnością. Przylgną do skóry, przenikną przez tę cienką powłokę, która oddziela od świata i powoli, stopniowo pozszywają twoje kontury. Kiedyś tu wrócisz, pomarszczona, stara, z posiwiałymi włosami, lecz ze spokojem w sercu. Zbliżając się do kresu swej drogi na tej wielkiej równinie. Wtedy porozmawiamy.