niedziela, 23 grudnia 2012

Z tamtej strony trwa noc


Było ich troje, gdy wkraczali w wieczorną mgłę. Było ich troje, a jeden śmierdział jak bezdomny pies, więc w jakiś nieludzki sposób był szlachetniejszy niż pozostali.
Światła latarni wyrywały się z mroku ostatnią siłą woli. Wydawały się chore z wycieńczenia, zalęknione i mdłe. W gęstym mleku unosiły się sine fallusy, a oni, widząc je, chichotali do siebie, spętani więzami swych ramion, szaleni. Te mistyczne bezkresy absurdów przestrzennych dodawały im animuszu, wzmagały zachłanność wyobraźni, karmiły zmysły, wyschnięte już niemal jak dłonie starca.
Środek nocy pełzał na czworakach tuż przed nimi. Nie myśleli o tym, by go gonić, znęcać się nad nim, przygniatając go ciężarem swych ciał. Pragnęli co najwyżej być jeszcze bardziej śmieszni, kompletnie śmieszni i banalni z tą swoją małą, słabą miłością.
Wleźli w błoto po same kostki, coś z pewnością lepiło im się do butów, lecz postanowili brnąć dalej w tę matnię, w jej oślizgłą czeluść. Gdzieś w pobliżu nagie skrzypce zarzęziły sraczką dźwięków. Kolejny wariat próbował właśnie przemienić się w artystę. Rozbryzgane strzępy melodii zanieczyściły powietrze. Spojrzeli po sobie i zrobiło im się żal ulicznego grajka. Rzucili monetę, błyszczącą jak miniatura księżyca. Stanęła na krawędzi, niby znak zapytania, nie udzielając im żadnych wyjaśnień. Zrozumieli więc, że przecież w taką godzinę wszyscy mogli być poetami. Potykać się o własne słowa, pluć nimi na chodnik i rozmazywać czubkiem buta. Tylko po co aż tak się kompromitować, skoro inni patrzą, nękają wzrokiem, jak wszyscy oni - zawieszeni w próżni, anonimowi i wtórni? Dobrze choć, że sprzyja im ta mgła, może nie będzie trzeba się jutro wstydzić kilku chwil słabości.
Idą: „śledząc zawistnie przepaść, gdzie gotowe do skoku szczury żrą się i piszcząc wyrywają sobie strzępy sztandarów”.



Poczuli wyrzuty sumienia, że każdy patos umniejszają do własnych rozmiarów. Mniej więcej metr siedemdziesiąt pięć, sześćdziesiąt siedem kilogramów wagi, rozmiar stopy czterdzieści jeden. Czego można się po kimś takim spodziewać? Nawet dziś? A właśnie dziś są razem, mówią bzdury i nie oczekują niczego, ponad odrobinę miejsca dla tego snu na jawie. Gdyby to mogło wystarczyć. Tylko ten trzeci, zupełnie niewzruszony, zajął się obwąchiwaniem drzewa, by następnie obsikać go, wyrwać się entuzjastycznie do przodu i zapomnieć o wszystkim w tej samej chwili. Zazdrościli mu tego. Bo przecież tym razem nawet nie umoczył mordy w wódce. Twardy był sukinsyn. Nawet jego psi wygląd przestał go deprymować i beztrosko zamerdał ogonem.
Bronili się teraz przed sobą, chociaż nie mieli powodu. Może właśnie dlatego. Gdzieś rozlał im się alfabet znaczeń i słów. A – to było wczoraj, B – jutro, a pomiędzy nimi jątrzyła się rana tego dnia, którego być nie powinno.
Poszli jeszcze dalej, nie pragnąc już zbawienia żadnej nocy. Było ich troje, nie znali się wcale, choć całe życie przyjdzie im pamiętać siebie takimi, jacy byli tego właśnie wieczoru, który, być może, nigdy się nie zdarzył. I nie zdarzy już więcej.
Następnego dnia przywitał ich ranek młody i rześki. Umyli twarz w zimnej wodzie, wypili gorzką kawę i postanowili raz jeszcze dorosnąć, wyzbyć się idiotycznych przesądów, okiełznać rozedrgane myśli, stopić się w jedno z całym światem. Tym samym dali sobie siłę, by kontynuować życie, aż do samego końca. Nim wyszli na miasto w starych butach, czyścili je z pietyzmem, długo i starannie. Minęli monopolowy, by skleić na nowo resztki twarzy, dopasować się do tłumu śpieszącego donikąd. Znów stali się pojedynczy i jednowymiarowi. Ponoć żyją w zgodzie, tuż obok siebie, trzy cienie na ścianie, jeden w kształcie psa. Przestali oddychać, lecz mają się dobrze. Lepiej niż kiedykolwiek.
Przez kolejne dni i tygodnie, ich wspomnienia – te wymiociny czasu, szukały dla siebie ujścia, lecz trafiały tylko na twardą tamę zaprzeczeń i iluzorycznych mistyfikacji. Koligacja z nieubłaganą rzeczywistością postępowała.

piątek, 21 grudnia 2012

Maskarada inności

 
 
Wiem, że cię nie przekonam. Jesteś inny tak jak ja jestem inna. Ale nasze inności nie łączą się ze sobą, jakże by mogły, są takie inne. Nasze inności szydzą z inności drugich, zaprzeczają im, choć są one tak niezbędne by na ich tle budować własne obwarowania. Nie da się tego pogodzić i może wcale nie trzeba. Trzeba, należy być innym w swej samotności, też innej, chłodnej, coraz bardziej wystygłej, coraz to ciaśniejszej w sobie, choć rozległej tak, iż pomieścić mogłaby wszystko. Tyle aż. Nie pojmuje jednak światła, lecz mrok tylko, co pokrywa wszystko, zakrada się jak złodziej by wykraść ostatnie słowo do ciebie, spojrzenie w tym kierunku, gdzie ty, sam, jak ja, marzniesz w ciemności.
Lękam się, nawet nie wiesz jak bardzo, że rozłączyliśmy się już na początku. Ty powiedziałeś – „część”, ja – „witaj” i były to zwyczajne, kłamstwa, bo żadne z nas nie było gotowe by przyjąć to drugie, tak różne, tak nieznane. Przybraliśmy dziwny wyraz twarzy, niby maski, pod którymi kryła się nieosiągalna prawda, a jeśli jej nawet nie było, to może nic się tam nie kryje, żaden wizerunek człowieczy, ludzki kształt. Od początku.
Więc do czego miałam cię przekonać?
A tak, tak, przypominam sobie. Myślę o tym. No bo cóż w tym złego – opowiedzieć cichym wieczorem kilka bajek, nieskładnych może, lichych zupełnie, ale jednak własnych, ułożonych w starannie wyrysowane linijki, liniuszki, karteluszki, do ucha, poduszki, ciepłe, czasem mdłe, naiwne? Jestem tylko ja i ta głuchota świata teraz, no więc wkładam sobie pod oczy czarodziejskie ziarno, które kiełkuje wzrasta, burzy tamy, niewiarę, brzydotę, choćby na krótki moment, na chwilę, sprawiając, iż jutro wstanę zamarzona i wyjdę na ulicę odzyskując nadzieję, że to co spogląda na mnie jej oczyma, tysiącami oczu, nie chce zrobić mi krzywdy.
Śmiejesz się ze mnie. Znów mi się nie udało. Nie jestem zbyt przekonywująca. Mówisz, że rzeczywistość szydzi z marzycieli. Gdzieś rozpełzły się sensy zdolne dać nam pozory porozumienia. Krzywisz się, ja też się krzywię. Nie jesteśmy swoim lustrzanym odbiciem, a przecież przez chwilę w oderwaniu od całości, podobni jesteśmy w tym co nas dzieli. Czujemy. Pustkę. Smutek. Jakaż to prywata? Zwielokrotniona – zagubiona w anonimowym tłumie nas dwojga.
Zejdź na ziemię - mówisz, odrzuć to, co więzi cię w swych pozorach. Dorośnij, otrząśnij się z mrzonek. Czuję się bezpieczniejsza wśród moich bajek – odpowiadam. Marszczysz nos – zaraz staniesz się jeszcze bardziej nieprzyjemny – zaatakujesz argumentami (wg mnie to nie są argumenty – jedynym argumentem wg mnie jest twoja złość) bo wiesz, że nie będę się sprzeczać w obawie, iż zadrży mi głos. To byłby mój koniec. Udręka tłumaczenie się przed samą sobą. Bo w istocie to, że tu jesteś, też jest moim wyborem skoro wiem, co uważasz za słuszne i niesłuszne.
No to wychodzisz na papierosa. Przerwa i nowy oddech przed kolejnym starciem – tym, przed którym zmienisz maskę, by udowodnić zbędność nerwów, kłótni o nic, a tak naprawdę, marzeń dopiero co zdeptanych.
 

wtorek, 18 grudnia 2012

Śmiech – alternatywa (dla) rzeczywistości


Każdego dnia obserwujemy jakieś wydarzenia. Niby odległe, a przecież dotyczące nas samych, naszych bliskich, przyjaciół i wrogów – społeczeństwa. Nie zawsze czujemy się jego częścią, nie zawsze umiemy ustawić siebie "statystycznie", pragniemy być wyjątkowi, nie zaś "powszechni". Nasze reakcje jednak są nader często nie tylko przewidywalne, ale również programowane, zatem nasza wolność, "wyjątkowość", wtłoczona zostaje w pewne schematy, (po)równania, wzory, do których wystarczy tylko podstawić odpowiednie dane, by otrzymać satysfakcjonujące wyniki.

I cóż pozostaje nam, kiedy już wszelkie opory, argumenty, dyskusje, zawiodły? Kiedy najbardziej elokwentna, inteligentna i szczera riposta natrafiła na powtarzające się po raz n-ty, ale ładnie brzmiące, frazesy? Pozostaje jedyna sensowna reakcja, w jaką wyposażyła nas nasza natura – pozostaje śmiech.
 
Wspólnota śmiechu
 
Ironiczny rechot, złowieszczy niemal, i kolejny papieros wyjmowany z wygniecionej paczki. Oto początek ustanowienia enklawy zbuntowanych myślicieli, świadomych tego, że nie usłyszą na publicznym forum żadnej odpowiedzi. W zamian - ideologiczna rozmowa znajomych i szaleńcze błyski w zamglonych oczach, kontrastujące z opanowanymi ruchami dłoni i starannym doborem "obelg". Dlaczego nie? Wszak czas "podwójnej" rzeczywistości, tej "oficjalnej" i tej "prywatnej" się skończył. Czy aby na pewno?
 
Reakcja na absurdalność
 
Śmiech jest najlepszym sygnalizatorem absurdu. Jest protestem przeciw naszej społecznej kondycji, na którą nie tyle nie mamy wpływu, ile wpływ większy mają "animatorzy" środowisk społecznych, czyli ludzie władzy. Jest to swoista manifestacja naszego stosunku do oferowanej nam roli, roli biernej, mało charakterystycznej, masy, bezosobowego tłumu, przyglądającego się dokonywanym grabieżom i niegodziwościom. Śmiech to reakcja, to już początek działania, gdyż u jego źródła leży świadomość, ocena i ustosunkowanie się do niej własną postawą. Jest to kontra dana ogłupiającemu nihilizmowi, który wtłaczany jest do głów nowym pokoleniom. To jawne szyderstwo, wytknięcie Władzy sposobu jej działania, w czym objawia się istotny pierwiastek rewolucyjny. 
 
Rewolucyjny potencjał
 
Rewolucja, groźnie brzmiące słowo, jest symbolem przejścia do nowej, innej rzeczywistości. To proces gwałtownie dokonywanych zmian. Wytrychem do niej może być śmiech – śmiech negujący, oskarżający, podważający, śmiech niosący ze sobą potencjał odnowy poprzez zaprzeczenie staremu porządkowi, poprzez krytykę i odmowę uczestnictwa w obscenicznej parodii, która stanowi "oficjalnie" uznaną normę funkcjonowania państwa, a w nim również społeczeństwa (onegdaj uznawanego na LUD). Odwrócenie pewnych usankcjonowanych wartości, dzięki odebraniu im prawa "powagi", powoduje lawinę konsekwencji, która poddaje teren dla dokonania (się) istotnych przemian.
 
Ku powadze
 
Do postawy TWORZENIA dojść można drogą niewiary. Niewiara ma swój początek w niepewności, niepewność skłania ku poszukiwaniom. Poszukiwania zawsze są działaniem "wbrew", bo wszystko, co zaoferowane jako tzw. pewnik jest niewystarczające, w niektórych okolicznościach wręcz wrogie. Tu pojawia się poczucie nonsensu, absurdalności funkcjonowania otoczenia, które zamyka się w przestrzeni powtarzalności, sztucznie wymuszonych regulacji, nieuzasadnionych niczym nakazów. Taka przestrzeń jest także sferą naszej egzystencji i wchłania ją, przywłaszcza sobie, zniekształca. Dlatego proste słowo - NIE, krytyczne spojrzenie na "podstawy", które pozorują najwyższe, najważniejsze dla wszystkich (wybranych) wartości, są działaniami mogącymi przywrócić nam godność i ustabilizować nasze pozycje w świecie "na opak".
 
Recepta człowieczeństwa

Recepta – śmiech. Zwykły odruch, salwa entuzjastycznego wrzasku, iskra w oku, podniesiona głowa – emblematy człowieczeństwa. Dystans do tego, co obce, co wrogie organizmowi, niosące znamiona choroby, wrzodu, zaognionej rany. Sprzeciw wobec wtłoczenia w obowiązujący dyskurs społeczny, w nagonkę na niebezpieczną (myślącą samodzielnie)"inność", kontynuację spolegliwości, zakłamania, konformizmu. Śmiech jako alternatywa, jako porozumienie i budowanie wspólnoty. Śmiech jako obrona, oswobodzenie umysłu, (moralna) ODNOWA. (Nie)Zupełnie poważna.

 

piątek, 7 grudnia 2012