Poczucie zagrożenia i tłumienie krzyku, który
więźnie w gardle. Naprawdę nie wiem, czy innym udziela się podobna paranoja.
Zapewne tak. Odkąd zamknęliśmy się w domach w obawie przed tym niewidzialnym
„czymś” nawet spacer lub zakupy stają się walką z ludźmi, którzy jawią się jako
zagrożenie, wrogowie, masa przyciskająca nas do ściany. Ale walczymy przede
wszystkim ze sobą, z lękiem, własną psychiką, bo przecież nagle zrobiło się tak
ciasno, groźnie, musimy szybko i sprawnie, bo inaczej nie wiadomo co może się
stać…
Uff. Nie jest dobrze. Diagnozuję u siebie
nerwowość i irracjonalny pośpiech. Ale tu nałożyło się kilka aspektów, bo
trzeba tyyyle zrobić, póki synek śpi, albo chociaż zrobić cokolwiek, bo to
zawsze coś. Nie łatwo mi przejść nad tym do porządku, wypracować mechanizmy
sprzyjające zdrowiu psychicznemu, oj nie łatwo. A najgorsze, że sama siebie
przestaję lubić. A tak na dłuższą metę nie może być, więc próbuję raz jeszcze
zdefiniować ogrom wszystkiego na nowo, przełknąć wielką gulę w gardle i… żyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz