Dziecko zasnęło, leży teraz spokojnie i śni o sobie tylko wiadomych
abstrakcjach. Jego kilkumiesięczna percepcja intuicyjnie obejmuje kilka konkretów,
na których zawiesza i buduje kolejne doświadczenia. Tak to rozumiem. Albo
właśnie nie rozumiem. Staram się pojąć.
Nie od razu zalała mnie
fala gorących rodzicielskich uczuć. Te emocje przychodziły stopniowo. Nadal
przychodzą. Dokładnie tak, jak się tego po sobie spodziewałam. I nie ma co
ukrywać, że ciągłe marudzenie i płacz potrafią doprowadzić mnie do szału, a
uśmiech i przytulenie wywołują radość, jaką nie da się z niczym porównać.
Wiele razy
zastanawiałam się, jak pisać o macierzyństwie. Tyle pięknych słów stworzyli
artyści doświadczając tego przywileju. Z pewnością nic lepszego, mądrzejszego,
bardziej odkrywczego nie przyjdzie mi do głowy. Nie szkodzi, chyba to w ogóle
nie szkodzi. Zdaje się, że to nie o to chodzi, bo wszystko co
najważniejsze nie mieści się w formie, w słowie, w czymkolwiek, co da się
przekazać drugiemu człowiekowi.
Warczą mi za oknem remonty, ciągle jakieś „ale” niepozwalające zatrzymać się i zrobić głęboki wdech, ale cóż, nie ma prostych dróg i rozwiązań. Ciągle liczę, że codzienność stanie się łatwiejsza, że mnogość czynności do wykonania przestanie rozrywać mnie na kawałki. I tak jakoś czuję… niedoczekanie moje. Nauczę się w tym pływać, lub choćby być niesiona z nurtem? Bo przecież nie utonę, o nie, nie ja pierwsza przecieram nieznane sobie szlaki bycia mamą. Dam radę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz