środa, 2 października 2013

Strachy na lachy


      Krajobraz i atmosfera wsi, zwłaszcza nocą, sprzyja najdziwniejszym wizjom, wizjom magicznym, niesamowitym, niekiedy strasznym. Nic dziwnego zatem, że w niewielkich miejscowościach, położonych między polami, lasami, w gęstwinie drzew, wśród mieszkańców tkwiło od zawsze zamiłowanie do fantastycznych rojeń. Każdy nagły dźwięk, skrzypienie gałęzi, mysie piski pod podłogą, pohukiwanie sowy, zawodzenie wilka, wywoływał lęk, że coś złego kryje się za oknem.
     Mieszkańcy wsi ulegali zabobonnej wierze w czary, diabelskie moce, demoniczne stworzenia przepełnione żądzą zemsty na śmiertelnikach – utopce, upiory, strzygi, wije, południce, wilkołaki, wampiry, duchy… Można by wymieniać długo. Wiele zakątków osady i jej okolic, w których znajdował się jakiś malowniczy element pejzażu – stara wierzba, ogromny głaz, jeziorko w głębi zagajnika – mogło okryć się złą sławą. Nie bez powodu nie wolno było młodym pannom zaglądać do sadzawek i starych studni. Gdy jakaś ciekawska dziewczyna wychyliła się nad lustrem wody, mógł zabrać ją zły duch, który tam zamieszkiwał. Opuszczone, podupadające zabudowania także idealnie się nadawały na mieszkanie dla straszydła. Wszak rozmaite stwory przywiązywały się do określonych miejsc, obierając je za swoją siedzibę. W tych punktach, jeśli nie dało się ich omijać, bardzo często stawiano przydrożne krzyże i figurki, aby ustrzec się przed ich mocą.
     Pory roku, w których ukazywały się lub zyskiwały siłę demony też były różne. Potępione dusze zjawiały się o zmierzchu i o świcie, południce w słoneczne południe, między łanami dojrzewających zbóż, wampiry polowały o północy, a wilkołaki podczas pełni księżyca. By się przed nimi bronić, obmyślano środki odstraszające poszczególne stwory. Wiadomym było, że na wampiry skutecznie działa czosnek i znak krzyża, diabły boją się święconej wody, wilkołaki – srebra. Jednak najskuteczniejszą broń zawsze stanowiła modlitwa, bogobojne zachowanie, nie kuszenie licha, czyste sumienie, a w potrzebie – odwoływanie się do wizerunku świętego patrona, najlepiej zawieszonego u szyi na poświęconym medaliku.


     Częstokroć bliską bytność diabła sygnalizował jakiś szczegół. Wystarczyło dostatecznie uważnie obserwować otoczenie, by zauważyć niepokojące znaki. Wystrzegano się ludzi posiadających piętna, blizny, deformacje ciała. Takie „objawy” sugerowały, iż osoba taka jest w konszachtach z szatanem. Zapach siarki, zgnilizny, dymu – również oznaczał niedawne przebywanie w tym miejscu złego. Zatrzymanie się wskazówek zegara, zgaśnięcie świecy – powodowało wzmożoną ostrożność domowników.
      Niektóre zwierzęta traktowano nieufnie. Uważano je za towarzyszy czarownic, jak np. czarnego kota. Pojawienie się kruka zapowiadało rychłą śmierć, o szybsze bicie serca przyprawiały pohukiwania sowy, przeciągłe wycie samotnego wilka. Również w świecie flory zdarzały się rośliny „wyklęte”. Uważano, że osika odbiera człowiekowi siły, a wierzby płaczące są w istocie nieszczęśnikami, których zamieniono w drzewo za ich przewinienia, by przez wieki cierpieli w męce i samotności, nie mogąc nikomu opowiedzieć swego bólu.
      Aby chronić domostwo i jego mieszkańców przed złem, odczyniano rozmaite praktyki magiczne. Najbieglejsze w tej sztuce były stare kobiety, którym ta wiedza została objawiona przez poprzedniczki. Z wiekiem nabierały one doświadczenia w postępowaniu z widziadłami. To one czyniły znak krzyża na czole nowonarodzonego dziecka, odmawiając sobie tylko znane zaklęcia, wprowadzały je do domu, odczyniały uroki, parzyły zioła zdolne uleczyć dolegliwości ciała i ducha, przepowiadały nie tylko pogodę, ale też przyszłe zdarzenia. Znały rady na „złe spojrzenie”, opętania, nieszczęścia spowodowane czarną magią. Ich rad i przestróg należało słuchać – kto je lekceważył, szybko mógł przekonać się o swojej nieroztropności.
      Na wsi istniała też funkcja guślarza – człowieka, najczęściej starszego mężczyzny obdarzonego ogólnospołecznym szacunkiem, który ponoć kontaktuje się ze światem duchów przy pomocy obrzędów i rytuałów. Ludzie bali się go, lecz słuchali jego zaleceń. Zwłaszcza w porze jesiennej, w okresie Zaduszek – kiedy to każda rodzina pragnęła skontaktować się ze swoimi przodkami, dowiedzieć się czy zmarły zaznał spokoju czy też doznaje kaźni w czyśćcu – przewodnictwo guślarza było nieodzowne. Wierzono, że jeśli nie dostarczy się potępionej duszy tego, czego potrzebuje, by doznać ukojenia – będzie ona nawiedzać dom rodzinny i ingerować w sprawy śmiertelników.
      Naturalnie kościół odżegnywał się od takiego pojmowania spraw duchowych. Potępiał zabobony, ludowe wierzenia, odprawianie obrzędów magicznych – jakiekolwiek przejawy autonomii swoich parafian w postrzeganiu i rozumieniu niewidzialnego dla ludzkiego oka skrawka istnienia. Księża starali się wyplenić złe, wstydliwe nawyki swych niewykształconych „owieczek”. Jednak pewna doza strachu przed czarcimi sztuczkami była im „na rękę”, więc przymykali oko na „niegroźne” obrzędy, a nawet, skoro były tak szeroko rozpowszechnione, przejmowali je na grunt wiary – jak np. palenie zniczy na grobach, czy też obchodzenie wigilii św. Jana (nocy sobótkowej). Zwyczaje te są w istocie pozostałościami po niechlubnych czasach pogaństwa.
       Współcześnie nie jest to oczywiste, lecz wszelkie zabobony i gusła mieszkańców wsi wiązały się tak naprawdę z moralnością, etyką – duchowością pojmowaną w pewien specyficzny sposób. Dlatego też panowały tu określone zasady postępowania, ustalony porządek rzeczy, który pozwalał ustrzec się przed złem. Kryć się za tym może jakaś doza zdrowego rozsądku, doświadczenia wielu pokoleń, nieco tylko wypaczonego brakiem nauki, oświecenia, gruntownego wyjaśnienia prawideł rządzących światem przyrody. Niemniej jednak nie da się zaprzeczyć, iż społeczność wiejska posiada olbrzymie bogactwo kulturowe, a składające się na nie tradycje i obrzędy są jej wielkim atutem.
       Dziś, choć ulegają one zapomnieniu, wypchnięte przez nowoczesność, trywialność i sztuczność, wciąż posiadają wielki walor poznawczy i światopoglądowy. Nadal barwne historie o duchach przyprawiają o gęsią skórkę. Można przekonać się o tym przemierzając nocą położone między polami ścieżki, gdy jakiś nagły łoskot poniesie się echem wśród gęstowia.
 

2 komentarze:

  1. Zajrzałam głębiej do Twojego lusterka dopiero dziś, ale to nawet lepiej, bo czytanie o strzygach i upiorach nocą może spłoszyć sen ;) Mam konszachty ze złymi mocami, świadczy o tym pieprzyk i znamię na plecach ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę, ja bym chciała mieć takie konszachty, ale nijakich oznak tego nie widzę. A ten kawałek tekściku powstał na potrzeby pewnego projektu - o folklorze wiejskim było ;) Serdeczności Pani Czarownico.

      Usuń