Rozmywam się w niebycie, jak dobrze,
jak błogo, jak cicho. A jednak czuję, że jest mnie tu więcej niż
gdzie indziej, gdzieś z oddali, gdzieś za mną, za lewym uchem,
słyszę delikatny szept własnych myśli. Czegoś chciałam, o czymś
zapomniałam, coś przestało mieć znaczenie w tej chwili, ale wiem,
że wróci, zawsze wraca, zawsze jest.
Kilka chwil po przebudzeniu
dochodziłam do siebie, próbowałam rozpoznać kształty dnia,
znajome szare barwy, skrzypienie ciężkich drzwi, smak pierwszego
papierosa. Nie trwało długo przypomnienie sobie przebiegu
prozaicznej czynności zagotowania wody, choć nie było to żadną
oczywistością. Z wolna dopadała mnie świadomość istnienia.
Jeden łyk, drugi, słodko, gorzko, słono. Kawa i kilka cierpkich
łez. No tak, rzeczywistość. Dzień dobry.
to kawę łzami zalewasz? :)
OdpowiedzUsuńTylko dziś, tylko dziś.
Usuńnawet jeśli tylko dziś Ci się to udaje, to i tak jesteś niezłym prestigitatorem
UsuńEeee, nadinterpretacja ;)
UsuńCzy koniecznie i zawsze trzeba być wesołym? Przymus wiecznego uśmiechania może zaiste doprowadzić do łez ;p
OdpowiedzUsuńDaj sobie prawo do smutku, choć do radości też :)
Ile to razy w ciągu dnia uśmiechamy się z zawstydzeniem, bo nieszczególnie mamy ochotę, a czujemy, że wypada? Prawda, że to smutne? Choć ten odruch rzeczywiście zaobserwowałam u siebie, nie walczę z uczuciami, przyjmuję je, ale przyznam, że we własnych czterech kontach, w ciszy, łatwiej mi to przychodzi. Pozdrawiam serdecznie Emmo, dzięki, wiem, że rozumiesz;)
Usuń