Jest takie pragnienie, które pcha nas do przodu. Pomimo przeżytych burz,
skołatanego serca, doświadczeń, że już nie będzie tylu fajerwerków,
spontaniczności i zachwytów nad chwilą obecną, jest w nas jakiś magnetyzm
przyciągający życie, przywierający do niego jak porost. Choćbyśmy doświadczyli
tylu zawodów, że zwyczajowym odruchem jest ironiczne wykrzywienie ust na każde,
choćby pomyślane: „A może…”, resetujemy w głowie złe myśli, od których każdy
musi wreszcie odpocząć i próbujemy raz jeszcze wyłuskać spod zakurzonej sterty
swoje nadzieje i marzenia.
Marzy mi się wyjechać i
odpocząć od tego, co znajome. Marzy mi się, by letni wiatr owinął moją sukienkę
wokół kolan, podczas gdy ja zapatrzę się w zarys chmur. Marzy mi się rozsnuć
myśli, jak pajęczynę oznaczoną dziesiątkami kropel rosy, i poczekać, aż zalśnią
w słońcu, a potem wyparują, jakby ich nigdy nie było. Marzy mi się, by iść
polną ścieżką i czuć w sobie wibracje ziemi, jej troskę i dobro. Poczuć się jak
dzikie stworzenie, które nasłuchuje obcych dźwięków cywilizacji, jak Kamena
przepowiadająca nad źródłem przyszłe dzieje tej dziewczyny z ciemnymi włosami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz