Twórczość jest powoływaniem jakiegoś bytu (powiedzmy
intencjonalnego) do istnienia, zaprojektowanym, w porywie esencjonalnej
sugestii (natchnienia), wyrwaniem czegoś z nicości. Aktem demiurga, jakkolwiek
stwórcze charaktery nie analizują stanów, jakich doświadczają w trakcie ich
trwania, a często również i po ich zakończeniu. Niemniej jednak jakiś element
myśli zostaje utrwalony i ukazany światu, który dzięki temu powinien się
bogacić o "nowy" odcień Prawdy, choć jakże często również demaskuje
"wygodne", a (albo właśnie dlatego) przyjęte przez ogół, kłamstwo.
Jeśli "przekaz" zaistniał, niemożliwym staje się jego wymazanie, z
czym wypada się pogodzić i budować nowe sensy, wpasowując w nie coraz to
kolejne "dane".
Stwórczość na tyle pochłania nicość, na ile stara się być
ucieczką od niej. Lęk przed popadnięciem w stan niebycia, skłania do
odżegnywania się od bierności i "lekkości" istnienia, za co ustalona
jest cena "aktywnej" histerii. Histeria taka aranżuje sytuację
nieustannej walki o ustanowienie trwałych, przybliżonych ludzkiemu pojmowaniu,
zasad funkcjonowania Kosmosu, a szczególnie tego najbliższego nam jego
pierwiastka. Jednak taka "stałość", choć wielce upragniona, nie może
być osiągnięta, gdyż w tejże chwili wszelkie poszukiwania straciłyby sens, a,
co ważniejsze, również racja bytu i działania (dla jednostek definiujących się
poprzez takie działanie) twórczych histeryków. To co nas dotyka, co nas
obchodzi, co daje nam pewność, (po)czucie, jest w naszych oczach najbardziej
namacalnym dowodem naszego istnienia. Dlatego też skupiamy się na pewnym
"wyłomie" (ze) świata, jakkolwiek myślimy, że charakteryzuje nas
rozciągłość horyzontu umysłowego. To zatem, co zostanie przywołane na
papierowych kartach (bo tym aspektem twórczości właśnie pragnę się zająć w
szczególności) w formie czarnych znaków (symbolu uładzenia społecznego i
cywilizacyjnego, co już staje się pewnym kompromisem) buduje drogę do umysłu i
konstrukcji psychicznej autora, a także pozwala innym, mniej sprecyzowanym w
swym "poszukiwaniu siebie", podążyć drogą rozwoju spostrzeżeń w
relacji Ja-Wszechświat (jak widzimy, poprzez – Ty, co jest ciekawym paradoksem,
ale i istotnym elementem EDUKACJI w dziedzinie "Ja"). Psychika autora
jest punktem wyjścia rozważań na temat twórczości, gdyż ten aspekt ma
niepodważalny wpływ nie tylko na charakter (i styl) jego wypowiedzi, ale samo
zaistnienie momentu stwarzania, a jeszcze wcześniej – inspiracji, co jest
niebagatelnym sposobem analizy owego zagadnienia.
Uczucie "niedosytu", czy, powtarzając za
Markowskim, "wydrążenia", synonimu – utraty, jest zaczątkiem
działania na rzecz zniwelowania, umniejszenia tegoż, za pomocą środków, które
tę "lukę" będą w stanie zapełnić. Środkiem takim jest akt twórczy,
zarówno "sam przez się", jak i jako efekt "uboczny"
układających się w spójną, ocenzurowaną zasadami logiki, całość. Całość, która
nigdy nie zamknie się w twarde ramy, nie zakończy własnego formowania się, nie
utraci postulatu modyfikowania, kompletowania, czasem rujnowania swego obrazu.
Umysł ludzki takiej "nagrody"(w formie spójnego obrazu
rzeczywistości) łaknie, ale i samoistnie odchodzi od takiego (zgubnego) ideału
na rzecz powtarzającego się procesu poszukiwania i interpretowania doświadczanych
znaków. Wygląda to na samoudręczenie. Może i jest nim w istocie. Niemniej
jednak jest to niezbędny i niezawodny składnik samonapędzającego się
pozna(wa)nia, braku rutyny i "spłaszczenia" sądów poprzez powoływanie
się na "uznane" prawdy. W odniesieniu do rzeczywistości obiektywnej,
stworzyciel pozostaje jakoby wyrzucony, wypchnięty, poza margines
przystawalności, jest to jednak wyrzucenie pozorne, gdyż doznanie zestawienia
ze światem w akceptowalną konstrukcję, podważa w umyśle artysty, jego wyjątkowość,
a przez to możliwość obiektywnych ocen. (Samo)wygnanie z jednomyślnego tłumu
zmusza do zaprojektowania "własnego" świata wartości. W reakcji na
potępienie dochodzi do twórczego buntu. Zatem raz jeszcze psychiczne aspekty
charakteru człowieka łączą się z zagadnieniem twórczości.
Histeria jest doznaniem nerwowego napięcia, które
najczęściej przypisywane jest kobietom (od czasów Platona). Jednak uważam, że
należy odejść od takiego pojmowania jej, zwłaszcza, gdy omawiamy twórcze popędy
artysty, abstrahując zupełnie od płci. Poczucie owładnięcia przez emocje, które
kumulują się, spiętrzają, jest w jakimś sensie "rozedrganiem w
sobie", momentem, który wymaga działania na rzecz zniwelowania uczucia
"przepełnienia" wrażeniami (od)zmysłowymi, gwoli złagodzenia
przykrego stanu. Ucieczka przed skrajnością (być może obłędem) dzięki
stwarzaniu konstrukcji myślowej w formie literatury, wraz z nadawaniem temuż
dziełu symbolicznego sensu – mityzacji, powoduje spadek negatywnych emocji, a
pojawieniem się kompensacji – euforii. Można w tym miejscu wspomnieć, powołując
się na psychoanalityczne badania Zygmunta Freuda, iż "napięcia"
takie, ich "rozładowania", akt twórczy, posiadają swoje źródła (ja
zasygnalizowałabym ten fakt jako – pokrewieństwo) w seksualnych popędach
człowieka, które również są potrzebami (pierwotnymi) ucieczki przed nicością
(tu gatunkową) wraz z psychicznymi i emocjonalnymi tego konsekwencjami.
Powiązanie seksualnego i twórczego napięcia przywołują
liczni pisarze, jako wyjaśnienie ich literackich aspiracji w procesie pisania,
a także przeżywanie samego momentu kreacji literackiej. Twórcy tacy jak Kafka
czy Cortazar, silnie nacechowani stymulacją erotyczną, przenosili swoje
frustracje na tym polu na działania pisarskie. Demoniczność i fantazyjność przedstawianego
w ich dziełach obrazu, jest, być może, zastąpieniem fizyczno-emocjonalnego
spełnienia. Zatem jednym z przyczyn histerii, jest niedosyt przeżyć natury
seksualnej, co sprzyja, na szczęście dla nas, artystycznej działalności.
Kolejnym zagadnieniem, z którym należy się zmierzyć przy
okazji rozważań o twórczej histerii, jest problem doznania egzystencjonalnego,
kreacji rzeczywistości i rzeczywistości kreującej (literaturę). Czy literat
bowiem, obcując ze światem myśli (własnych oraz innych autorów) doznaje przeżyć
egzystencjalnych, czy raczej od onych ucieka, pozbawia się ich, spłycając je
do, karykaturalnie wyglądającej, kartki papieru? Czy literatura opisuje
rzeczywistość, czy jest jej zaprzeczeniem. "Pułapka" czytelnictwa
jest rezygnacją z istnienia w świecie, czy jego ubogaceniem, spowodowanym
pogłębieniem jakości swych osądów dzięki wielowymiarowości tychże, powstającej
na styku percepcji różnych ludzi? Są to pytania padające dosyć często. Trudno
im się dziwić skoro większość pisarzy postrzegana jest jako dziwacy, nie
umiejący "normalnie" żyć, wciąż przemierzający krainę własnych myśli,
starający się rozwiązać problemy, które nikomu innemu nie przyszłyby do głowy.
Dla społeczeństwa jest to rezygnacja z życia, niezrozumiała i napiętnowana
tragizmem. Dla twórców to jedyny los, jaki w układzie własnych obciążeń
nicością, tak dotykalnie obecną na zewnątrz, iż (niemalże?) wdziera się ona
przez nozdrza, zdolni są przyjąć i, paktując nieustannie z (nie)istnieniem,
formować swoistymi możliwościami oderwanego przystawania do (?). Ból życia,
jakiego doświadczają, postrzegając szerzej, ogólniej, w oderwaniu od przymusu
konwencji, jest ich właściwością podstawową. Zatem odbieranie mu realności,
zaprzeczanie jej, szukanie innego, własnego sposobu doznania sensualnego,
intelektualnego, boskiego, staje się jedynym logicznym wyjściem poza narzucone
pęta. W tym wypadku zachodzi sytuacja kreacji rzeczywistości poza światem,
zacierają się granice między dwoma (równoległymi?) wymiarami, z których jeden
jest pretendowany do (po)bytu artysty, drugi zaś świadomie odrzucany, lub
traktowany jako teren sondowania, badań, eksperymentu. Widzimy więc, że to
umysł posiada zdolności ustanawiania realności, jego siły stanowią o spójności
stworzonego "mitu", sensu, mikrokosmosu. Na przestrzeni przeszywania
się znaczeń, świat ten ulega modyfikacji, reorganizacji, jednakże zawsze
pozostaje silną alternatywą dla prawd pochodzących z zewnątrz.
Nie zamierzenie temat powiódł mnie na szlaki przetarte
ongiś przez Sartre'a, jednakże oddzielenie twórczego bytu od świata
zewnętrznego, a także napiętnowanie tegoż dysonansu tragizmem, właśnie ku temu
zdążyły. Wyobcowanie, inność, nieprzystawalność do siebie wszystkich wymiarów
bytu, zwłaszcza ludzkiego, jest jednym z zasadniczych doznań egzystencjalizmu.
Odkrywanie swej małości w obliczu obezwładniającego ciężaru istnienia jest
procesem powolnego, coraz bardziej świadomego zaprzeczania człowieczeństwu,
rozumianemu jako epicentrum pierwotnego wstrząsu natury, który doprowadzić miał
do przekroczenia własnych jej ograniczeń. Ograniczeniem tym jest sama wolność,
gdyż nieodwołalnie łączy się z odpowiedzialnością za własny los, co zniewala
ludzkość już na samym początku drogi, jaka prowadzić miała ponoć na obrzeża
boskości. W aspekcie twórczości wkracza tu jednak ziarno optymizmu. Wszelkie
wszak dzieła wielkości ziemskiego narodu powstawały w oderwaniu od
uśmierzającego wpływu naiwnej szczęśliwości, a rozgryzały, mieliły wręcz,
gorycz wynikłą z obłąkańczych wizji jego cierpienia i upadku. Roztapiały mydlane
tło, by z całą wyrazistością ukazać istotę udręki rozdzierającej duszę
olśnionego, acz pogrążonego w mrokach, artysty (Blake, Bataille, Genet). Z całą
napastliwością przełomu nieustannego godzenia się na siebie, rozrywały okowy
kultury, by wyrwać pogrążone w marazmie społeczeństwo ze zwodniczego snu.
Sartre ujmował egzystencjalizm twórczo. Uważał, iż swoją
tożsamość formujemy czynem, częstokroć alternatywnym wobec tych pretendowanych
do obowiązujących, ale tylko tym sposobem działanie takie może być w pełni
świadome, w całości dookreślające nas, jako autentyczne osobowości. Twórczość
zatem jest pewnym sposobem postępowania - działania, który ujmuje nas, nazywa,
spaja jako dzieło powstałe dzięki temu działaniu, czyli jako przedmiot, ale
także, czy przede wszystkim, podmiot działający. Formujemy się zatem i stajemy
poprzez nieustanny akt twórczy, ciągłe doświadczanie i doprecyzowanie siebie,
rozmijające się jednak z ostateczną formą, która na końcu zawrze w sobie
trwałość i niezmienność, stagnację – czyli śmierć. Nastawienie na takie
"stawanie się sobą" jest w istocie narzuceniem sobie przymusu
aktywnego tworzenia – przymusu zaprzęgającego wszelkie siły żywotne w karby
egzystencji "dokonywania się" czyli trwającej aktualnie, w teraźniejszości,
przy czym wszelkie spojrzenia wstecz rozczarowują, podważają sens takiego
pojmowania istnienia poprzez nieuchronne porównanie zamiaru z utrwaloną w
czasie jego karykaturą. Rozprzężenie takie – rozrzut intencji tworzenia oraz
jego rezultaty są nieadekwatnym względem pierwotnego założenia etapem
(zazwyczaj, acz niekoniecznie), rozczarowaniem, błądzeniem w przestrzeni, jaka
być może, zaoferować potrafi jedynie taką oto gorycz. W tym miejscu pozostaje
albo odrzucić dogmat kreacji, albo iść dalej, nie łudząc się już, iż droga
(współ)konstruowania rzeczywistości zaprowadzi dokądkolwiek. Wynikiem takich
olśnień świadomości jest często jedynie stwierdzenie, że nie o sens w tej
życiowej aktywności wszak idzie, ale o wypełnienie sobą tych kilku
dziesięcioleci, jakie zostały nam "przydzielone" niezależnie od
naszej na to zgody.
Dla
twórczego histeryka istnieją dwa sposoby rozdrapywania wciąż zaognionej rany,
którą jest jego własne istnienie. Jednym z nich jest literatura, pisarska
kreacja, która stwarza podwaliny innego świata, być może idealnego, może
jedynie uprzywilejowanego, uprawnionego do trwania poprzez paradygmat sztuki.
Drugim sposobem jest teatralna inscenizacja, uznająca dane indiwiduum
autorskie, w formie osobowej, za istotny, ważki element konstruujący
rzeczywistość, balansujący na granicy absurdu (niejednokrotnie nihilizmu), ale
również posiłkujący się wyznacznikami estetycznymi i egzystencjalnymi:
"Histeria jest niemożliwą, choć konieczną inscenizacją przerażenia
związanego z traumatycznym doświadczeniem nicości."1- warto powtórzyć za Markowskim, który
badał histeryczne uwarunkowania pisarstwa m.in. Zygmunta Krasińskiego. Czyli
histeria jest pewnym zaburzeniem, zachwianiem stabilności emocjonalnej,
związanym z poczuciem pustki, braku, doświadczeniem nicości, przychodzącej
zarówno z zewnątrz, jak i obecnej we wnętrzu człowieka (co jest ze sobą ściśle
połączone). "Histeria to teatr wzniesiony na niczym."2 - mówi dalej Markowski. Wszak znaczącym
faktem jest, iż teatralizacja porywów autora, miotanego wewnętrznymi
sprzecznościami, konwulsjami niepewności, tragicznym zachwianiem wiary w
niepodważalne prawo do istnienia, nie osadza się na istocie treści, lecz na
beznadziejnym, a ciągłym, wybrzmiewaniu jego własnych furii. Wybrzmiewanie to,
które przybiera dość nieszczęsną formę, jest jedynym potwierdzeniem faktu
istnienia oraz własnej wartości, będącej jakością niebezpiecznie rozmontowaną,
a osadzoną na więzach łączących artystę z jego otoczeniem.
Histeria jest chorobą ducha.
Jest walką z nicością, z nieobecnością, oswajaniem własnej marności za pomocą
słów, nazw, objaśnień. To "wydrążenie" zmusza do nieustannej
aktywności, do szamotania się w sieci bezsensu i szukania w nim luk, przez
które przeziera światło jakiejś przynależności. Zatem stan ten, zmusza do
opisania własnej traumy, dusznej atmosfery błądzenia we mgle rozpaczy, która mu
towarzyszy. Rozpacz jest obecna tam, gdzie osiągniecie upragnionego staje się
niemożliwością, a jednocześnie pozostaje pewność, że takich prób porzucić nie
wolno i nie sposób. Jedynym rozwiązaniem "ostatecznym" jest śmierć,
unicestwienie czysto fizyczne, które przynosi kres wszelkim dywagacjom,
emocjom, wątpliwościom, nie projektując jednakże finalnego potwierdzenia,
odpowiedzi o zasadność tego konkretnego bytu: "(...) pełne wypowiedzenie
traumy, dzięki któremu ciało i duch jednają się w nicości, oznaczałoby śmierć,
która jest tyleż marzeniem, co przekleństwem histeryka. Marzeniem, bo jego
ciałem miota nicość, przekleństwem - bo śmierć eliminuje teatr, bez którego
histeryk żyć nie może."3 Krew i
scena to zatem dwie strony tego samego teatru (iluzji), oddzielone kotarą lęku
ostatecznej demistyfikacji, przekleństwa ostatniego wersu (tchnienia),
uniesionego w zapomnienie, czyli ponownie w nicość.
Ważnym zagadnieniem, ściśle łączącym się z histerią, jest
melancholia. To jakby dwie maski, które przyobleka jedna namiętność (do życia)
sprzężona z widmem utraty, czy, jakby powiedział Markowski, żałoby. Utrata (być
może wcale nie faktyczna, nie rzeczywista), rozprasza jedność myśli, uczuć,
jakąś stałość, która pozwala trwać w bezpiecznym kokonie samozadowolenia,
przystawalności, niepodważalnego prawa do egzystencji. Natomiast pod wpływem
utraty zmienia się percepcja, zmieniają się podstawy wiążące człowieka ze
światem, przynosząc zwątpienie i lęk. Następuje reorganizacja, objawiająca się
zarówno na poziomie psychicznym, jak i fizycznym. Wszelkie wątpliwości zostają
przeniesione na jedyny wyznacznik jakości (możliwości) istnienia, na obiekt
miłosnego afektu (chorego, feudalnego, rozpaczliwego). To piętno, ciężar
odnajdywania własnych zmysłów w zgodzie, w akceptacji innego człowieka. To męka
i piekło ciągłych wzlotów i upadków. To paranoja i obłęd, czyli ciąg dalszy
katuszy histerii.
Melancholia jest stanem (czy też właściwością charakteru),
który niesie potencjał depresji, lecz nie pozwala na jej pojawienie się,
oferując podmiotowi nieustanne roztkliwianie się nad własnym istnieniem,
czynności pragnące nieustannej uwagi i czułości. Te pragnienia są silniejsze
niż wszelkie zniechęcenie, niż posucha (wygoda) braku działania, niż ostateczne
odżegnanie się od jakiejkolwiek, choćby napiętnowanej tragizmem, witalności. W
melancholii tkwi źródło zapładniającej myśli, mającej w sobie iskrę optymizmu,
pocieszenia, nadziei, które koncentruje się na jednostce, przemawia jej ustami,
objawia się poprzez daną indywidualność, na obszarze jej życia i działania
(głównie kontemplacji). Melancholia i histeria to odczucie braku. Pierwsza
odbywa się w ciszy i skupieniu, druga potrzebuje dramatycznego objawienia,
powtarzającego się wciąż, rozpaczliwie odnawianego, nigdy nie wybrzmiałego,
rozedrganego w słowie i geście, przedstawienia. Teatralizacja histerycznych
impulsów, walki z własną nicością, zaczepienie o pewność bytu choćby poprzez
udrękę, staje się próbą ciągłego potwierdzania własnego ja, doświadczanego
poprzez (i mimo) irracjonalność, absurdalność, sartrowską
"przypadkowość" egzystencji.
Histeria, niekoniecznie przynależna przejawom (objawom)
twórczości, jest cechą naszych czasów, gdzie wszelkie zewnętrzne wyznaczniki
aktywności świadczyć mają o intelektualnych, duchowych uwarunkowaniach tychże.
Nie sięgając daleko w przeszłość, możemy przekonać się, iż następuje tu jednak
pewne przeniesienie wartości na sam gest, czyli powierzchowność, za którą,
jakże często, nic się już nie kryje. Pozostaje farsa. Pozostaje ułuda i
jałowość. Pozostaje pustka i bufonada jej zawoalowania. Histeryczny podkład
twórczości okazuje się być niezwykle cenny, gdyż jest prawdziwy, wynika z
istotnych przeżyć jednostki, na jej walce z nicością, na pochłanianiu własnego
lęku za pomocą słów, sensów, symboli doznań egzystencjalnych i estetycznych.
Twórczość histeryczna, tak rozumiana, to ukazywanie uczuciowych wstrząsów gwoli
obłaskawienia lęku z nich powstałego przy pomocy wyjawiania ich jakoby na
zasadzie intymnej spowiedzi, wyznania win. Rozpowszechnienie histerycznych
gestów staje się tym samym próbą zaistnienia, a może nawet zasymilowania się, w
otoczeniu, które wychwytuje niejako ciężar gatunkowy cierpienia braku,
przenosząc go na siebie, uczestnicząc w misterium inscenizowanej żałoby, po to
tylko, by artysta rozsiadł się na przywłaszczonym sobie tym sposobem tronie
jako miejscu, do którego histeryczny szał go predestynował. W takiej sytuacji
formułujemy powrót do istotnych znaczeń, w których zmaganie się z bezsensem i
absurdem świata owocowało jeszcze znamionami buntu, pragnieniem zmian,
beznadziejnej, acz szczytnej, idealizacji, humanizacji, czyli także – nadziei
(wy)trwania człowieczeństwa.
1M. P. Markowski, Życie
na miarę literatury, Wydawnictwo Homini, Kraków 2009 r., s. 154.
2Ibidem, s. 154.
3Ibidem, s. 157.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz