poniedziałek, 20 marca 2017

Bezcenne przymioty "pisarza"


- Przecież to kompletnie bez sensu – załamywała ręce Matylda. – Nie mam pomysłu, nic ciekawego nie przychodzi mi do głowy – biadoliła przy komputerze. – Cholera jasna, jestem beznadziejna. Kto chciałby to przeczytać?
Kolejny dzień, taki jak zawsze. Dzień niemocy twórczej, zniechęcenia i nerwówki. Matylda, choć przeczuwała, że nic nie napisze przez weekend, nie potrafiła oderwać myśli od całej pisarskiej otoczki – czytania poradników, wyobrażania sobie siebie, jako literata z prawdziwego zdarzenia, wracania do starych utworów, lepszych i gorszych – słowem – całego bałaganu, który odzwierciedlał jej stan umysłu.


 
Michał wpadł po południu. Bez uprzedzenia. Nie zadzwonił wcześniej, by zapytać, czy nie jest zajęta. Miał przecież swój pogląd na jej zmagania – wszak po Biblii nie napisano niczego godnego uwagi. Dlatego wolał oglądać mecze piłkarskie i transmisje skoków narciarskich. Właśnie kończył się sezon na te drugie – o czym poinformował Matyldę od drzwi.
- A co mnie to, kurwa, obchodzi? Po cholerę mi to mówisz? A w ogóle, to nie masz telefonu? – ciskała gromy, bo przed chwilą zaświtała jej do głowy pewna myśl, mniej bezbarwna niż poprzednie, i uczepiła się jej z desperacją. Wiedziała już, że pierzchła, dlatego miała ochotę mordować.
- Sama też nie dzwoniłaś – wyjąkał trochę zbity z tropu.
- Widocznie nie miałam takiej potrzeby – poinformowała z wyższością atakującego. Tak naprawdę cały czas była świadoma tego, że jest po prostu wredna, ale musiała się wyżyć. Padło na niego. Bo wszedł, jak do siebie, do świątyni zniszczenia, która powinna być świątynią natchnienia.
- To może lepiej, jak sobie pójdę? – bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Może – syknęła. – I szanuj mój czas – walnęła z satysfakcją, za którą kryły się wyrzuty sumienia.
Oczywiście zadzwoniła po dwudziestu minutach, ze szczerymi przeprosinami. Zdawała sobie sprawę, że jej pisanina nie jest tego warta, nawet, jeśli wciąż nie potrafiła się z tym pogodzić.
Nie odebrał.
- Obraził się? No trudno. Przejdzie mu, jak wiele razy wcześniej. Mam nadzieję – zawahała się. – Czasem trudno zrozumieć, co jest w życiu ważne. A jakkolwiek pojęty sukces nie uznaje niezdecydowania.
Następnego dnia powstał ten kiepskiej jakości tekst o pisaniu.
 

2 komentarze:

  1. Jeśli Ktoś tworzący, powie do siebie (przecież w mówieniu od czasu do czasu, do siebie, nie ma nic złego, prawda?), że nie odnalazł w tym co napisałaś, choć cząstki siebie, to uznam, że jest to kłamstwo. Ileż to czasu, spędzało się czekając, aż choć połowa kartki zostanie zapisana (bez ruszenia palcami)? Ile to razy człowiek myślał, że już, nigdy niczego więcej nie napisze? Na szczęścia, lata mijają, człowiek się zmienia. Rozumie i czuje coraz bardziej, że w świecie (tym bardziej twórczym) nie można się spieszyć, potrzebna jest cisza, by wejść głębiej w swe myśli, posłuchać ich, świata i siebie. To, że się czegoś nie napisało, nie oznacza, że jest się do niczego. Czy to dobrze, że świat się zmienia? Do końca nie wiem. Ale często dobrze, że my się zmieniamy. Dzięki temu, nie tylko my mamy lżej. Ale i nasi bliscy i znajomi mogą niejednokrotnie odetchnąć ;-)

    Serdeczności, pozdrawiam Cię Urbi, po długim niesłyszeniu :-)
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  2. Sądzę, że mówienie do siebie to objaw wewnętrznych zmagań, a one po prostu świadczą o naszym człowieczeństwie. Zmagania są różne, naturalnie, choćby z niemocą twórczą - ambicja i konsekwencja podjętych decyzji szepcze - pisz, a w głowie pustka. Och, frustracja i skrajność nastrojów. Wiem, że znasz to doskonale :) I ta świadomość wspólnoty pomaga przetrwać takie chwile. Twoje słowa również. Dziękuję i również pozdrawiam ciepło. Mam nadzieję, że do "usłyszenia" wkrótce :)

    OdpowiedzUsuń