wtorek, 29 grudnia 2015

Mniam


 W porze obiadowej odechciało mu się pisać. Znów usłyszał ten dźwięk. Takie delikatne stukanie, gdzieś za drzwiami. Było cicho, przeraźliwie cicho. Tak cicho może być tylko wtedy, gdy jesteśmy sami w wielkim domu. Oczywiście nadstawił ucha, by wyłapać te niby-zgrzyty, niby-stuki, niby-jęki. Wiatr huczał za oknem, natarczywie i złowrogo, ale jednak poza obrębem murów mieszkalnych. To nie to. Zerwał się z krzesła i poczłapał do piwnicy. Za każdym razem, gdy tam schodził, w czeluście mroku, jakiś lęk ściskał mu gardło. Normalne przecież i znane wszystkim uczucie – irracjonalny strach przed ciemnością, poświatą niewidzialnego. Nie miał nic przeciwko temu, żeby stać się ofiarą krwiożerczej maszkary, mieszkającej tam od lat. Instynkt podpowiadał mu, że to rola idealna dla niego. Poprawił portki, spadające z bioder, by, w razie czego, bronić się ucieczką. Nie należał do tych odważnych, bez dwóch zdań. Ofiara zawsze próbuje uciekać, dlaczego i on nie miałby spróbować? Nim zapalił światło, wciągnął powietrze do płuc, niby przed skokiem do wody. Napiął wszystkie ścięgna do granic możliwości, zaraz, zaraz, jest blisko, czuje jej śmierdzący oddech na plecach. Pstryk – mdłe światło brudnej żarówki rozświetliło wnętrze. Siedziała tam – pokurczona, maleńka, jak robaczek świętojański, z błyszczącymi od łez oczyma. Potargana jak nieboskie stworzenie, ze śladami zadrapań na całym ciele. Krzesło, do którego ją przywiązał, skrzypiało delikatnie. Szlochała. A więc jeszcze żyła. Wymierzył jej siarczysty policzek i uśmiechnął się zadowolony.
 Skoro już zszedł, postanowił wziąć koszyk z ziemniakami i słoik z sałatką obiadową. Zastanawiał się chwilę – ogórki, papryka, może buraczki? Wybrał jeden z noży, leżących na połamanym stoliku do herbaty, ten krótki, najmniej zakrwawiony. Miał ochotę na smażoną wątróbkę. Mniam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz