sobota, 11 sierpnia 2012

Niemożliwości


- Kocham cię - mówiła. I zaraz sama dziwiła się tym słowom, bo przecież w pobliżu nie było nikogo. Przyłapywała się na tym, iż rzucała w przestrzeń to wyznanie, gdy była zupełnie sama. Zapewne z boku wyglądałoby to śmiesznie. Lecz wiedziała, że mówiła prawdę. Jedynie wtedy mogła swoją prawdę wypowiedzieć. To było jak smakowanie tych wyrazów, tego rozczulenia, które powodowały. Ale nie tylko to. Gdzieś podskórnie czuła, że wypowiada je jakby w innym czasie, być może, tak marzyła, tym, który ma dopiero nadejść. Jednak był on dla niej równie rzeczywisty jak teraźniejszy, utożsamiany przez nią z czasem oczekiwania, z etapem, jaki trzeba przejść, przetrwać, by przygotować się i dojrzeć do następnego, przyszłego. Do tego, co ma nastąpić.

- Kocham cię - wypowiedziała już bardziej świadomie, radując się w myśli, że On jest tak blisko, by szeptać mu do ucha, omiatać go oddechem. I choć jeszcze go nie widzi, to czuje go, czuje go całą sobą. Wie, że jest, że istnieje. To jedno wie na pewno.

Nie może być inaczej, bo jeśli...

Niemożliwie przecież by mówiła do siebie z tak prozaicznego powodu, że rozpaczliwa samotność doprowadza do skrajności, halucynacji, omamów, desperackich wizji lepszego życia, że po kolejnej plątaninie myśli znów wraca się do tego samego punktu, z jakiego się wyruszyło, kiedy to przed oczyma zjawia się szyderczy i przejaskrawiony obraz, tak dobrze znany, do obrzydzenia, do rozczarowania, obraz przedstawiający naszą własną twarz. Twarz skrzywioną bólem, wciąż niedowierzającą, że tutaj, że teraz, że ja...

I nic więcej...(?)...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz