sobota, 5 maja 2012

W stronę słońca...


Trudno mi się rozmarzyć, jeśli można tak powiedzieć, konkretnie. Za to jakieś stany przedziwne nie opuszczają mnie nawet na chwilę, nie pozwalają się skupić. Myśli błądzą w nieodkrytych zmysłem przestrzeniach. Cóż w takim razie po słowach?
A jednak, słowa niewdzięczne to przychodzą to odchodzą, jak to one, zastępują siebie, wciąż nie mówiąc nic, więc za każdym razem wiem, one też wiedzą, że to nie to.
Kwitną bzy i kwiaty kasztanowca. Cudnie jest, bo niepokój, ten co zawsze, ma jakby żywszy kolor, kolor oczekiwania na skowyt losu, co nie przeciąga tej cienkiej nici poza granice bólu, poza granice wytrzymałości na ból. Może ma dość tej walki ze mną, tego wiecznego zmagania się i bezpłodnego przeklinania.
Nic to, przecież zieleni się i iskrzy w odcieniach nadzei. Płatki pierwszych kwiatów przyklejają się do podeszw butów. Przecież jednak trzeba iść dalej, trzeba iść. Trzeba zdeptać ten smutek przemijania i po prostu iść przed siebie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz