Myśli własne pierzchły, skapitulowały pod
ciężarem obcych miejsc, ludzi uczuć i znajomej tęsknoty. Za dużo dziś czasu na
analizowanie spraw, które wyblakły, odeszły w przeszłość, a jednak, gdy skupiam
na nich wzrok, nadal potrafią wzruszyć i przyćmić dzień bieżący. Ot, sentymentalizm.
Strach. Ogromny i przytłaczający, ciągle
obecny, minuta po minucie. Lęk, że nie do końca panuję nad tym, co się dzieje,
choć wszystko przecież zaplanowałam i zrealizowałam punkt po punkcie. A jednak
co innego chcieć, co innego to dostać, prawda? Na wiele rzeczy nie potrafimy się
przygotować, ale nie sposób stać w miejscu przez wieczność, jak wielki monument
niezdecydowania.
Dlaczego nie umiem się cieszyć? Dlaczego
każda chwila to udręka? Gdy miałam mniej, chyba bardziej byłam, istniałam.
Teraz maleję, kurczę się w sobie i nikomu nie śmiem o tym powiedzieć, bo nie
wolno, bo nie wypada, więc sza.
Za oknem szemrze deszcz, jego krople wędrują
po szybie znacząc nikły ślad, po czym znikają na parapecie. Tak po prostu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz