piątek, 3 maja 2013

Alicja


Dzień był deszczowy. Pozwalał skupiać się na jego poszczególnych fragmentach, chłodzie, wilgoci wypełniającej zazielenione pierwszymi zaczątkami liści przestrzenie, swojskiej melancholii, która w zabłoconych buciorach wita wiosnę. Choć w biurze czas wlókł się jak stargany życiem staruszek, tolerowałam cierpliwie ten mozół pęcznienia godzin. Przeglądałam papiery, spoglądałam na zegar, stukałam palcami w klawiaturę laptopa. W duchu obawiałam się swojego niedoświadczenia, swojej nerwowości i niesforności języka, który zwykł plątać się, gdy jego właścicielka czuła się niepewnie. Po południu czekał mnie pierwszy w życiu wywiad.

Nie wszystkie momenty trzeba uwieczniać w pamięci. Tym razem też tak było. Dwie godziny wyjęte spośród innych, rzucone gdzieś w ciemny kąt – nie będę ich wspominać często, jestem pewna. Wysiadłam z samochodu, którego wnętrze zdążyłam zadymić papierosem, poprawiłam płaszcz, wzięłam teczkę – stworzyłam jakiś rodzaj pozoru, którego bezpieczny pancerz chronił mnie aż do wyjścia z tego domu. Tylko nieliczni potrafili rozpoznać w nim sztuczność.


Rozmowa przebiegała dobrze. Równo, stabilnie, bez zgrzytów. Cieszyłam się, że nie muszę bawić się elokwencją, dociekać, zachęcać, rozniecać nici porozumienia. Gdzieś poza mną padały kolejne słowa, układały się w zdania, chwytałam intuicyjnie ich sens, robiłam ogólne notatki, gdy spostrzegłam, że dyktafon zakończył już ze mną współpracę. Dopiero pod koniec spotkania, gdy usiadłam na kuchennym taborecie, by obejrzeć zapiski doświadczonego poety – przyszpiliłam czyjś wzrok. Odbijałam się w szybie starego segmentu. Obserwowałam to odbicie, tak jak ono obserwowało mnie. Miałam wrażenie, że mamy ze sobą coś wspólnego, lecz, jednak, pozostajemy dwoma oddzielnymi bytami. Zdaje się, że obie byłyśmy prawdziwe i obie sztuczne. Ta chwila przycupnięcia na stołku, to – chyba już będę się zbierać, to – było mi bardzo miło – nic nie znaczyło. Frazy spięte klamrą powszedniego uniwersalizmu zachowań nie miały w sobie nic z autentyczności. A jednak pozwalały funkcjonować w świecie owładniętym fałszem – jedno wynikało z drugiego, determinizm opacznych faktów przybrał maskę realności.

Wracałam w nastroju przygnębienia po dobrze spełnionym obowiązku. Stawałam się istotą społeczną – przystawalność do rutyny kontaktów międzyludzkich wchodziła mi stopniowo w krew. Słabłam – mojej siły wystarczało na krótko. Zasypiałam przed migającym telewizorem, dostrzegając kątem oka nieznaczne ruchy małych stworzonek przebiegających po krawędzi lustra. Pamiętam, w ostatnim buntowniczym odruchu, ułożyłam je na dywanie, by stąpać po nim w nadziei, że zapadnę się w tym labiryncie odbitych doświadczeń.

Nikt nie nazywa mnie Alicją. Nigdy tak nie było. A jednak gdzieś w mojej głowie rozbrzmiewa ciche zawodzenie, monotonne wołanie z daleka. Czekam tylko na jakiś znak – niechby tylko przebiegł mi drogę ten biały szkodnik.

4 komentarze:

  1. zabieram Cię ze sobą Alicjo ...
    witaj

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyżby zjawił się biały królik? Witaj ;)

      Usuń
  2. Czasem wyciągam nos z nory .To tak porankiem zwłaszcza by się upewnić że świat dalej błądzi ...
    Ciepłych wiatrów Alicjo ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem wypada poddać się temu szaleństwu świata, bo jak inaczej w nim funkcjonować? I Tobie ciepłych podmuchów pod skrzydełka życzę ;)

      Usuń