poniedziałek, 5 listopada 2012

Rozmiary nieba


W ten piątek zmierzch zapadł za wcześnie. Wydawał się zwistunem jakiegoś końca. Cichutko zamknęliśmy za sobą zieloną furtkę. Szliśmy równym tempem, blisko, razem. Nie potrafiliśmy mówić o niczym innym, prócz rzeczy najważniejszych. Mówiliśmy więc o nas. Pewnie dlatego częstowaliśmy się słowami jak tanim winem, tak jak i my - słodko-cierpkim. Ktoś słuchający z boku wziął by nas za szalonych, oderwanych od rzeczywistości głupców.


Nie chciałam wtedy trzymać cię za rękę, chciałam żebyś nie odszedł poza obręb światła, lecz wiedziałam, przeczuwałam już, że twoją porą jest noc, noc pełna zwid i wypaczonego sumienia. Próbowałam więc zapomnieć czym jest sumienie, czym oczekiwania świata, czym prosty krok bez potknięć i zachwiań. Rano obudziłam się zmęczona, ale uśmiechałam się do fantazji o takim tobie. Postanowiłam uciec od wszystkiego co pozornie znajome, by zachować maleńkie szczęście, które tamtej nocy rozrosło się do rozmiarów nieba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz