wtorek, 26 czerwca 2012

Prosty układ


Tak to zwykle jest. Trochę dymu, trochę ognia, kilka słów rzuconych nieopatrznie w przestrzeń, która spłaszcza wszystko, choć zdawałoby się, że jeszcze niedawno przyjmowała każdą wybrzmiałą nutę, każdy jęk i żal. Wystarczy zebrać kilka pasujących do siebie elementów, drogowskazów losu, kilka kanciastych brył łączonych ze sobą na zasadzie skojarzeń, błędnych czy też nie, to nie ma znaczenia.

To miał być prosty układ. Takie układy zawsze są proste, a ich prostota wymaga tyle wysiłku, tyle zachodu, że tragiczny koniec staje się w tym przypadku nieodzowny, zaprogramowany już od samego początku. Zawsze wkrada się jakiś popłoch między którąś ze stycznych, prędzej czy później rozkrada drobiazgi, które miały być spoiwem, lepszym lub gorszym, to nie ma znaczenia.

To był prosty układ. Układ pisany małą literą, byle bez patosu, byle błahostka ta nie urosła do rozmiarów zachmurzonego nieba, zaciemniającego kontury horyzontu, takie to przecież znajome, typowe dla ludzi, którzy kiedyś chcieli kochać. Ten mały układ składał się z mężczyzny i kobiety, co już zwiastuje pewne niebezpieczeństwa, komplikacje, wypaczenia. Zabawne, że to co naturalne, najbardziej sprzyja rozgraniczeniom, niesłychanemu rozprzężeniu, poważniejszemu niż wszystkie lęki filozoficzne świata i jego niewiadome.



Od pierwszej sekundy sprawa wygląda dramatycznie. Na początku zawsze jest mężczyzna, to niemal oczywiste, człowiek czy Bóg, ale jednak mężczyzna, co już zwiastuje, determinuje dalszy ciąg opowieści. Ponoć w mężczyźnie tkwi ogromny potencjał twórczy, maleńkie drobinki światłości, zagubione, rozproszone po ciele zwartym i poszukującym doznania, dopełnienia. Tak mówią.

Mężczyzna poznaje kobietę, kobietę piękną, zmysłową, ni to autentyczną, ni wymyśloną. Prawdziwe kobiety zawsze są takie jednowymiarowe, to trywialne, a historia miłosna nie może taka być, to po prostu niemożliwe. Pozostaje więc symbol kobiety – może niekoniecznie ideał, ale właśnie, w pewnym sensie, symbol. Kiedy oboje rozpoznają się w tłumie innych ludzi, ich krzyków, rozterek i zdrad, następuje przełamanie, zadzierzgnięcie nitki magii, która falą wpływa w pozornie gładką taflę codzienności. Ale to co nawiedziło dwoje ludzi, nieważne wymyślonych lub nie, zawsze odpływa, na końcu i tak pozostaje dwoje rozbitków na piasku, suchym, twardym, wyjałowionym piasku.

Jakże to się zaczyna? Krótka historia wzlotów i upadków, kilka plam na szybie odbijającej obraz bez cienia, typowy dialog, pustynia znaczeń, nic szczególnego. Mężczyzna wchodzi do baru. Przez moment widać zarys jego postaci wtłoczony w kąty drzwi, światło wpadające do środka rozmywa się na jego ramionach okrytych niedbale płaszczem przeciwdeszczowym, choć na zewnątrz, w wymiarze zwykłej rzeczywistości, pogoda jest słoneczna.

Mężczyzna wchodzi do baru, w którym panuje duszny półmrok. Pali papierosa przez co wygląda jeszcze bardziej męsko. Zaciąga się tuż przy wejściu, rozsnuwa dym i swą obecność, wpisuje się świadomie w gęstą przestrzeń pomieszczenia, kolejnym krokiem, kolejną decyzją, że przyszedł, że jest właśnie tutaj. Podchodzi do barmana, zamawia piwo, kupuje paczkę mocnych bez filtra i zapałki. Czekając na wypełnienie szklanki do zaznaczonej kreski, bawi się poplamioną podkładką. Odwraca się, słysząc nagły szelest. Przy dalekim stoliku siedzi ona, choć jego oczy jeszcze nie przyzwyczaiły się do ciemności, wie, przeczuwa, że to właśnie ona. Bierze więc piwo, uważnie, tak jakby nagle zimne piwo poczęło parzyć go w palce, podchodzi do stolika, ostrożnie, z gracją tresowanego niedźwiedzia, by nie spłoszyć tych złocistych refleksów, skaczących po paru kosmykach jej włosów. Przysiada się, choć podejrzewa, że ona drgnie, zastygnie w pozie zaprzeczenia siebie samej, by zaraz pochylić głowę w oczekiwaniu na słowo, jakie zaraz zaraz padnie, zmąci spokój, rozłoży się między nimi jak małe zwierzę, które być może ugryzie, być może jednak da się szybko przekonać, oswoić.



- Długo czekasz? - przerwana rozmowa sprzed lat dopominała się o jakieś zakończenie, choć może wcale nie oni ją kiedyś tam rozpoczęli.

- Słucham? Ja na nic nie czekam.

- To smutne, co mówisz. Każdy na coś czeka. Ty również. Zapomniałaś, że czekasz?

- Być może nie chcę tego pamiętać. Długie czekanie w końcu nuży. Zmarnowane minuty, lata, życie... to nie jest piękny widok.

- Ale ty jesteś piękna. Już ktoś pewnie ci to mówił. Może ja? Musisz więc czekać na tego, który będzie ci o tym przypominał. - Ona wstrzymuje oddech i nie ma pewności czy uda się jej wypuścić powietrze w ten sam sposób co zwykle, na ten sam świat, który jeszcze dziś rano wydawał jej się mdły i zniechęcający.

- Nieustanne czekanie to nie jest dobry sposób na życie. - odpowiada, sącząc powoli wystygłą, słodką kawę z porcelanowej filiżanki o lekko posrebrzanych brzegach.

- Nie ma dobrych sposobów na życie. Jest życie, które warto przeżyć, a jeśli nie potrafi się tego dokonać, należy czekać, zbierając siły, odwagę, wyglądając lepszych okazji.

- Lepszych okazji? A istnieje coś takiego?

- Kiedy patrzę na ciebie wydaje mi się, że tak. Jestem niemal tego pewien. Wierzysz mi? - pyta, drżąc, że może ona wcale nie rozumie o co mu idzie. Ona patrzy mu w oczy, zagłębia się w ich barwie, pragnie odnaleźć odpowiedź na dnie stalowych źrenic, ale nie wie czy jeszcze to umie, czy pamięta.

- Wierzę. Czemu miałabym nie wierzyć? Przecież nie można wciąż się bać. Z czasem strach wyparowuje jak rozlany na podłodze syrop. Jeden krok w tę czy tamtą stronę. Jakie to ma teraz znaczenie. Nie ma już żadnego.

- Masz rację. W pewnych momentach wydaje się, że człowiek nie ma już nic do stracenia. Wtedy może przyjść miłość, choć na to nigdy nie ma reguły.

- Czemu mi to wszystko mówisz? - pyta kobieta, zdając sobie sprawę, że słowa nie zawsze są tym, na co wyglądają. Bezpieczniej je okrążać, przymierzać je do ust jak kolorowe cukierki.

- Chciałem się tylko z tobą pożegnać, póki jeszcze mogę, póki jeszcze nie jest za późno.

- Pożegnać?

- Tak, pożegnać. Ale najpierw muszę tu wejść, nie tak zwyczajnie, ale w konkretnym celu, właśnie po to by się z tobą pożegnać, kończąc tym ostatecznym gestem naszą krótką historię, naszą znajomość, która być może była historią miłosną, ale tego nigdy nie może być pewna ta druga strona, ja lub ty, czasem to tylko mgnienie przeszłości i naszych pragnień, tych samych, różnych, kto to może wiedzieć? Siadam obok ciebie, rozpoznając twoją twarz na krótką chwilę, zamawiam gorącą herbatę, bo przecież w takich okolicznościach trzeba czymś zająć zdezorientowane ręce, czuję cię przy sobie, przez minutę jestem szczęśliwy. Mówię, że cię kocham, że kochałem cię od pierwszej chwili, spojrzenia, dotyku twych delikatnych palców. Nie wierzysz mi, przecież wcale mnie nie znasz, ale, mimo to, nie każesz mi odejść. Uśmiechasz się, zastanawiając się czy gdzieś mnie widziałaś. Coś ci się przypomina, choć wspomnienie nie jest tym samym mną, tym, który siedzi naprzeciwko ciebie, mówi o miłości, chce dotknąć twego ramienia, przypomnieć ci o swej obecności, istnieniu. Spoglądasz na mnie z czułością, ofiarowujesz mi jedną myśl utkaną z uczucia otoczonego, niczym pajęczyną, lękiem i niepewnością. Czekasz. Jednak znów czekasz, choć mówiłaś, że już nie chcesz czekać, że zmarnowałaś na to całe życie.

- Jesteś pewien, że to byliśmy my?

- To nie ma nic wspólnego z pewnością. Pamiętasz? Oboje tak wtedy stwierdziliśmy. Daliśmy po prostu szansę rozpłynąć się w tej słodkiej lepkości bez brzegów. Znieruchomieliśmy, aby dojrzeć w sobie, aby na jedną noc, która rozwarstwiła się na wiele następnych, otoczyć się splotem gęstych ramion, twoich i moich.

- Co wtedy mówiłam? Zdaje się, że paplałam coś bez sensu. Łapałam słowa za grzbiet, ładniejsze układałam na półkach, bo stamtąd oświetlały cały pokój, te brzydsze wywalałam przez okno, spadały z łoskotem, rozbijały małe główki na twardym bruku. Niektórych nawet żałowałam, płakałam po nich, choć ich szczątki dawno rozgrabili ludzie, hałas ulicy, daleki wiatr, aż wreszcie szept tamtej. Pamiętam. Odszedłeś wtedy.

- Nie chciałem cię tam zostawić, ale nie chciałaś ze mną wyjść na zewnątrz.

- Nie. Musiałam jeszcze po nas posprzątać, zrobić porządek. Za każdym razem zajmuje mi to sporo czasu, nie mogłeś o tym wiedzieć. Chociaż może...

- Wybaczysz mi to dziś? Potrafisz mi teraz wybaczyć? - rozkłada ręce, w których trzyma odrobinę pustki i własnego żalu.

- Właśnie na to czekasz? Mówiłam, że szkoda czasu na czekanie czegokolwiek.

- Być może, być może. Ale ja nie umiem zapomnieć. Wszystko zostaje w mojej pamięci, fotografia każdej twojej zabawnej miny, uśmiechu, zagniewania, to jak opiłaś się likierem u przyjaciółki, jak zaziębiłaś się, bo nie chciałaś nosić szalika. Pamiętam jak chodziłaś po domu w piżamie i nuciłaś piosenkę zasłyszaną rano w radio. Dlatego muszę czekać, aż mi wybaczysz. Zrozum.

- Czemu w ogóle tu przyszedłeś? Akurat tu, właśnie dziś.

- Ja?

- Tak ty. - denerwuje się.

- do kogo mówisz?

- Do ciebie, cholera, a niby do kogo? - podnosi głos, który staje się piskliwy niby mysi krzyk.

- Do mnie? - dziwi się. - Przecież mnie tu nie ma.

- Nie ma cię?

- Nie ma. Nie ma. Nie ma...



- Proszę pani, będzie coś jeszcze? Za chwilę zamykamy. - ogłasza barman, a jej robi się smutno, nijako. Bierze torebkę z miejsca obok, bo oprócz niej wokół jest pusto, i idzie do wyjścia.

- Czekała pani na kogoś? - rzuca tamten.

- Ja? Zdaje się, że... Nie jestem już pewna, zapomniałam. Czy ja na kogoś tu czekałam? Nieeee, nie czekałam na nikogo. - odpowiada bardziej już przytomnie, i te słowa nie są wcale kłamstwem, nawet jeśli prawdą również nie. To tylko taki układ, prosty układ, konstrukcja o nierównych brzegach. Taki początek i taki koniec rozrysowanego na dwoje marzenia. Prostota przemijających sylab czasu, rozczarowań i strat.




2 komentarze:

  1. Ładne... W świecie ludzkich relacji chyba nie ma bardziej skomplikowanej rzeczy od prostego układu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się. Niczego się pozornie nie oczekuje, w istocie oczekując jednak wyjątkowego przeżycia - czym jest więc prosty układ? Być może jedynie "nazwą roboczą" czegoś zupełnie innego. Dziękuję za miłe słowo.

      Usuń