poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Oni są czymś innym


Wstawiam kolejny kawałek tekstu, licząc już chyba tylko na to, że będę miała odrobinę satysfakcji z konsekwencji.

Ze snu obudziły go niezidentyfikowane dźwięki. Mdławe światło z korytarza obejmowało część łóżka Mariana, pozwalając rozpoznać kilka kształtów – szafki, dwa krzesła, wielkie, wpół zasłonięte okno. Co chwilę zza uchylonych drzwi dochodziły szurania pielęgniarek. Zbliżała się północ, jak wyczytał ze ściennego zegara. Zalała go dala chłodu, bijąca od szyby.
- Pewnie jest nieszczelna – zgadywał, pocierając ścierpnięte dłonie.
- Tyk, tyk, tyk – wskazówki sunęły powoli po cyferblacie. – Tyk…tyk…tyk… - coraz leniwiej, coraz wolniej.
- Baterie się wyczerpały? Możliwe.
- Psssyt! – usłyszał nauczyciel w pewnej chwili i zaczął się nerwowo rozglądać.
- Co? Kto? – odezwał się niepewnie.
- Psssyt!
- Jakie, cholera, psyt? Co się tu dzieje? – kręcił się na łóżku w poszukiwaniu źródła szeptu, ale nic nie dostrzegł. Jedynie zasłonka poruszyła się nieznacznie. Nagle coś zimnego dotknęło jego czoła. Wzdrygnął się i wyskoczył spod kołdry jak oparzony.
- Puk, puk – posłyszał od okna. – Puk, puk.
Przełknął ślinę i zaczął zbliżać się do zewnętrznej ściany. Uchylił ciężki materiał powoli, z ociąganiem.
- Hej, staruszku!
Było ich troje. Unosili się w powietrzu dotykając niemal murów budynku. Postać Andżeli, Piotrowskiego i Malinowskiego otaczała chmura czarnego dymu. Wyłaniali się z niej. Ich ręce wydłużyły się, pokryły napiętymi ścięgnami, a z ust skapywała ohydna maź. Belfer oniemiał, cofnął się kilka kroków i klapnął ciężko na podłodze. W tej pozycji dotrwał do rana.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz