wtorek, 6 marca 2012
Zmiana perspektywy poznawczej
Wisiałem głową w dół. Widziałem brudne buty i gołe stopy, widziałem ludzi inaczej niż oni sami siebie widzieli.
Nie musiałaś mnie odcinać, to nie była szubienica, założona na głowę w akcie bezradności, desperacji, choć ty zapewne myślałaś , że tak. Jednak to było jedynie koło ratunkowe, zmiana perspektywy, wyrocznia codziennych cudów na opak - może tak właśnie powinno oglądać się świat?
Nie miałaś pewności, że mi pomagasz, zawsze przy mnie stawałaś się niepewna, zagupiona w chaosie, jaki roztaczałem wokół siebie, ale postanowiłaś coś zrobić, rozsądnie, metodycznie przecinałaś sznur - pępowinę łączącą mnie z olśnionym sensem jaki odnalazłem w tej krótkiej chwili zaprzeczenia - dla mnie trwało to znacznie dłużej, lecz przecież nie mogłem się tym podzielić, nie mogłem mówić tak zwyczajnie, jak przedtem, jak wcześniej, zanim odnalazłem dla siebie to miejsce i ten sens.
Wiem, że stałem obok już poprzednio, że nie byliśmy razem w równoległej konstrukcji przypominającej związek, choć to nie do końca była moja wina. Nie mogło się nam udać, wszystko stało się rutyną już przy pierwszym pocałunku, zachowawczym sposobem na zmaganie się z własnymi nawiedzeniami, które przecież można starać sie oswajać.
Ciebie też tu nie było, nie przychodziłaś, gdy wołałem skulony w kącie pokoju, z uszami zakrytymi dłońmi, by nie pozwolić wlać sobie do głowy pustki i ciszy nieobecności i nieistnienia i niebycia - tych wszystkich smutnych, gorzkich negacji.
Kleiłem się do szyb, ustami i nosem, mocno, coraz gwałtowniej szukałem drugiej strony, tej czystej przejrzystości, tego zardzewiałego bytu - stałości. Nie czułem wtedy twego dotyku, ale miałem wrażenie, że z twojej strony bije chłód.
A ty, zniecierpliwiona, wyciągnęłaś zza pleców ostry nóż i przejechałaś nim po kilku włóknach - tak po prostu. Przez sekundę nawet wysunęłaś i przygryzłaś język, by lepiej, by dokładniej, by szybciej - jakbyś zszywała rozerwaną zasłonę, zwisającą bezwładnie z góry do dołu, nieczułą i nieżywą.
Najpierw byłem zdziwiony - pamiętam, potem już z wolna tężałem, obserwując jak spływała ze mnie gniewna krew, barwiła szarą podłogę, kiedy ja stygłem stopniowo, zapadałem sie podskórnie widząc twój zadowolony uśmiech. Pragnęłaś mnie takiego - takiego zwyczajnego, opróżnionego, bezwolnego w twoich rękach, rękach, które chciały zawłaszczać kości, żyły, ścięgna, wszelkie arterie, bez sprzeciwów, bez komplikcji.
Otworzyłem usta w grymasie ryby rzuconej na brzeg - ale nie pozwoliłaś mi zaczerpnąć tchu - wpiłaś się we mnie chciwymi wargami i zaczęłaś wdmuchiwać siebie - swoje oczekwania, przyzwyczajenia, postrzeganie zwykłych, banalnych rzeczy. Zadławiłem się tobą. Tylko to teraz pamietam. Tylko to mnie określa w stosunku do ciebie - choć przecież zupełnie niemożliwe, by kiedyś to się zdarzyło, byśmy byli razem, bym znał cię aż tak dobrze, skoro dziś, jutro i każdego następnego dnia będę mijał cię tak samo obojętnie, tak samo anonimowo, tak ciągle będę mijał cię w tłumie na ulicy. I nigdy, przenigdy, wiem to, nie podejdę by powiedzieć "cześć".
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Takie z autopsji
OdpowiedzUsuńJak poniekąd wszystko to, o czym chce się pisać. Dzięki za odezwę, już zaczynam myśleć, że nikogo nie porusza to, co porusza mnie.
UsuńZaglądam i czytam systematycznie.
UsuńDzięki serdeczne. Dobrze nie gryźć gorzkich słów w samotności, dobrze móc się podzielić tymi słodszymi;)
Usuńkażda kobieta utkana jest z Pragnienia
OdpowiedzUsuńżertwa i płomień
nie wszystko staje się ogniem
wszystko może być ogniem
pozdrawiam!
Cudownie jest być Pragnieniem, otóż to - konstrukcja ognia, czyżbyśmy dlatego omijali się z daleka? By nie poparzyć rąk, nie wyciągamy ich w swoją stronę... Pozdrawiam również, dzęki za odwiedziny i refleksję.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń