„I
jasne stało się, że nie poprawiał nieboskłonu, nie dosięgając
go, drętwiejąc na samą myśl, iż można było coś zmienić.”
Zamknęła się w
swoim pokoju, zapominając o całym Bożym świecie. Nie miała sił,
by zmagać się z jego wrogością i niezrozumieniem, wolała
przeczekać kolejne, zmasowane ataki na jej integralność, na wiarę,
że przecież nie wszystko musi być idealnie uporządkowane,
praktyczne, namacalne.
Rozpłynęła się w
ciszy, a raczej w monotonnym tykaniu zegara, które zdawało się nie
burzyć delikatnej budowli odosobnienia, lecz obchodzić ją z
daleka, na czubkach palców, na kocich łapkach. Mogła rozmarzyć
się, chyba nawet próbowała, ale coś, coś groźnego, wciąż
uparcie ściągało ją na ziemię, przyzywało lepkim ciężarem,
czepiającym się koszuli i spodni, rąk i nieco szorstkich, nagich
piet.
Zamknęła
oczy i wydało się jej, że spada, wprost na pogruchotane podłoże,
pełne porozbijanych nadludzką siłą kamieni – niby szczątków
czegoś ogromnego, ponadczasowego. Jakieś cmentarzysko natury –
chorej z upokorzenia i wyjałowionej, zaprzęgniętej do wielkiego,
wciąż toczącego się koła upadku – jawiło się przed jej
oczyma, widzącymi teraz jaśniej, szerzej, inaczej, i zaledwie
szarpnięcie w tył, ból głowy uderzającej o twarde oparcie
fotela, by znów powrócić, oddychać stęchłym powietrzem
zamkniętego pomieszczenia, z uczuciem paniki, uczuciem, że ucieka,
bo nie chce, boi się dostrzec tego zbliżającego się przekleństwa,
obietnicy rozpadu, zniszczenia i końca.
Patrzy więc raz
jeszcze na rozłożone przed twarzą dłonie, wewnętrzną stroną do
siebie – jakby z pytaniem – ile mogę, jak wiele, jak mało
raczej, mam sił, by próbować, by nie odwrócić się z rezygnacją
na samo przeczucie walki, nawet, zwłaszcza wewnętrznej, jaka
rozegra się tak czy inaczej, z jej udziałem lub bez.
Przez krótki moment
siedzi jak sparaliżowana, lustruje swoje spostrzeżenia, swoje
odruchy, przyzwyczaja się do praw fizycznych, rządzących w tym
wymiarze. Wznieca sztuczny płomień, aby zapamiętać i nieść w
sobie to ziarno zabrane z tamtego padołu, może jej ojczyzny, któż
to wie, skoro tak wiele i tak szybko się zmienia, ulatuje w
przestrzeń, przybiera inny kształt, do którego ponownie muszą
przywyknąć oczy, jeśli akurat zmysł wzroku jest tym, jakim należy
się posłużyć dla optymalnej percepcji.
Pamięć. Tak
właśnie. Pamięć i przeczucie – gdzieś zachowują się
informacje, raczej ich strzępki, i już wie, że powoli, dzień po
dniu musi je zbierać i porządkować, aby odzyskać świadomość –
świadomość tamtej, będącej nią samą, ale istniejącą tam,
tam, gdzie… istniejącą tam, póki co, to musiało jej wystarczyć.
Była
zwielokrotniona – podwójna, może potrójna. Może było jej
jeszcze więcej, ale na razie nie może się o tym przekonać.
Zaledwie myśl, zaledwie skrawek odkrywał się przed nią, a tak
bardzo zbliżyła się do siebie samej, ale także do tego wrogiego,
obezwładniającego przyrzeczenia, że to co nas czeka, nas
wszystkich, jest zapłatą, rekompensatą, cokolwiek to dla nas
oznacza.
Nieznacznym ruchem
ręki sięgnęła do głowy, namacała twarz, badała ją przez
chwilę, ale zaraz sięgnęła włosów i ściągnęła napiętą
gumkę, by je rozpuścić, poczuć niemal żywy ruch na ramionach.
Podeszła do stołu, chwyciła białą kartkę papieru, potem
następną i następną. Czarne, drobne litery pojawiały się pod
jej dłonią zadziwiająco szybko. Jak małe, nieruchomo przycupnięte
robaczki, poukładane obok siebie – jedno przy drugim, zasilały
następne rzędy, kolumny.
Nie pragnęła
nikogo przestrzegać. Właściwie sama nie wiedziała po co to robi.
Może jedynie chciała wyjaśnienia, konkretu i czytelnej wiadomości
z tamtej strony? Może chciała porozumieć się z samą sobą,
pojąć?
Niechże pojawi się
ta materialność, to skażenie tego świata. Niech objawi się dla
niego to, co miało go uratować (jeśli ratunek jest celem,
możliwością), bo jeśli nie, jeśli nie…
Zamknęła ostatnią
stronę. Naraz cisza wdarła się w świadomość tej chwili. Nastała
próżna przestrzeń wypełniona echami niewyraźnych obrazów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz