Obracam w dłoniach kilka porzuconych książek, wiedząc że wrócę, przecież zawsze w końcu wracam. A jednak wydrążenie i słabość w członkach sprawia, iż nie czuję się na siłach zbawiać świat, nawet, zwłaszcza, swój własny. Ale przecież gdzieś tam w potencjale przyszłości puste się wypełnia, jest miejsce by budować, wciąż i wciąż, od nowa.
Maleńko mi wobec ogromu obcości. Kurczę się i zapadam pod powłokę tego, co normalne, powszechne, wpisane w kanon. Lubię kanony - dobrze, że wciąż jakieś są. Lubię kanony - lubię je oglądać, obchodzić z daleka, porównywać. Nigdy jednak, wiem to, przyznaję, nie zachowam proporcji, zgarbię się, upadnę, schowam, zniknę. A kanony wciąż zapewne będą. Jakieś.
Kiedy myślę, że chcą mnie ubrać w sztywny mundurek i wepchnąć do sali pełnej innych sztywnych mundurków, cóż powiedzieć, właśnie brakuje słów. W uszach brzmi miedzią parę starych frazesów, ale nic, nic nie jest wstanie obudzić mnie do takiego życia, jakie mnie oblega i dusi.
Czy ja jestem jałowa? Czy jałowo, niezdrowo, mizernie jest poza mną? Żadnych, żadnych odpowiedzi proszę! Czasami, zawsze, ważniejsze są pytania. Bycie sobą też trzeba oswajać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz