Tak to
zwykle jest. Trochę dymu, trochę ognia, kilka słów rzuconych nieopatrznie w
przestrzeń, która spłaszcza wszystko, choć zdawałoby się, że jeszcze niedawno
przyjmowała każdą wybrzmiałą nutę, każdy jęk i żal. Wystarczy zebrać kilka
pasujących do siebie elementów, drogowskazów losu, kilka kanciastych brył
łączonych ze sobą na zasadzie skojarzeń, błędnych czy też nie, to nie ma
znaczenia.
To miał
być prosty układ. Takie układy zawsze są proste, a ich prostota wymaga tyle
wysiłku, tyle zachodu, że tragiczny koniec staje się w tym przypadku
nieodzowny, zaprogramowany już od samego początku. Zawsze wkrada się jakiś
popłoch między którąś ze stycznych, prędzej czy później rozkrada drobiazgi,
które miały być spoiwem, lepszym lub gorszym, to nie ma znaczenia.
To był
prosty układ. Układ pisany małą literą, byle bez patosu, byle błahostka ta nie
urosła do rozmiarów zachmurzonego nieba, zaciemniającego kontury horyzontu,
takie to przecież znajome, typowe dla ludzi, którzy kiedyś chcieli kochać. Ten
mały układ składał się z mężczyzny i kobiety, co już zwiastuje pewne
niebezpieczeństwa, komplikacje, wypaczenia. Zabawne, że to co naturalne,
najbardziej sprzyja rozgraniczeniom, niesłychanemu rozprzężeniu, poważniejszemu
niż wszystkie lęki filozoficzne świata i jego niewiadome.
Od
pierwszej sekundy sprawa wygląda dramatycznie. Na początku zawsze jest
mężczyzna, to niemal oczywiste, człowiek czy Bóg, ale jednak mężczyzna, co już
zwiastuje, determinuje dalszy ciąg opowieści. Ponoć w mężczyźnie tkwi ogromny
potencjał twórczy, maleńkie drobinki światłości, zagubione, rozproszone po
ciele zwartym i poszukującym doznania, dopełnienia. Tak mówią.
Mężczyzna
poznaje kobietę, kobietę piękną, zmysłową, ni to autentyczną, ni wymyśloną.
Prawdziwe kobiety zawsze są takie jednowymiarowe, to trywialne, a historia
miłosna nie może taka być, to po prostu niemożliwe. Pozostaje więc symbol
kobiety – może niekoniecznie ideał, ale właśnie, w pewnym sensie, symbol. Kiedy
oboje rozpoznają się w tłumie innych ludzi, ich krzyków, rozterek i zdrad,
następuje przełamanie, zadzierzgnięcie nitki magii, która falą wpływa w
pozornie gładką taflę codzienności. Ale to co nawiedziło dwoje ludzi, nieważne
wymyślonych lub nie, zawsze odpływa, na końcu i tak pozostaje dwoje rozbitków
na piasku, suchym, twardym, wyjałowionym piasku.
Jakże to
się zaczyna? Krótka historia wzlotów i upadków, kilka plam na szybie
odbijającej obraz bez cienia, typowy dialog, pustynia znaczeń, nic
szczególnego. Mężczyzna wchodzi do baru. Przez moment widać zarys jego postaci
wtłoczony w kąty drzwi, światło wpadające do środka rozmywa się na jego
ramionach okrytych niedbale płaszczem przeciwdeszczowym, choć na zewnątrz, w
wymiarze zwykłej rzeczywistości, pogoda jest słoneczna.
Mężczyzna
wchodzi do baru, w którym panuje duszny półmrok. Pali papierosa przez co
wygląda jeszcze bardziej męsko. Zaciąga się tuż przy wejściu, rozsnuwa dym i
swą obecność, wpisuje się świadomie w gęstą przestrzeń pomieszczenia, kolejnym
krokiem, kolejną decyzją, że przyszedł, że jest właśnie tutaj. Podchodzi do
barmana, zamawia piwo, kupuje paczkę mocnych bez filtra i zapałki. Czekając na
wypełnienie szklanki do zaznaczonej kreski, bawi się poplamioną podkładką.
Odwraca się, słysząc nagły szelest. Przy dalekim stoliku siedzi ona, choć jego
oczy jeszcze nie przyzwyczaiły się do ciemności, wie, przeczuwa, że to właśnie
ona. Bierze więc piwo, uważnie, tak jakby nagle zimne piwo poczęło parzyć go w
palce, podchodzi do stolika, ostrożnie, z gracją tresowanego niedźwiedzia, by
nie spłoszyć tych złocistych refleksów, skaczących po paru kosmykach jej
włosów. Przysiada się, choć podejrzewa, że ona drgnie, zastygnie w pozie
zaprzeczenia siebie samej, by zaraz pochylić głowę w oczekiwaniu na słowo,
jakie zaraz zaraz padnie, zmąci spokój, rozłoży się między nimi jak małe zwierzę,
które być może ugryzie, być może jednak da się szybko przekonać, oswoić.
- Długo czekasz? - przerwana
rozmowa sprzed lat dopominała się o jakieś zakończenie, choć może wcale nie oni
ją kiedyś tam rozpoczęli.
- Słucham? Ja na nic nie
czekam.
- To smutne, co mówisz.
Każdy na coś czeka. Ty również. Zapomniałaś, że czekasz?
- Być może nie chcę tego
pamiętać. Długie czekanie w końcu nuży. Zmarnowane minuty, lata, życie... to
nie jest piękny widok.
- Ale ty jesteś piękna. Już
ktoś pewnie ci to mówił. Może ja? Musisz więc czekać na tego, który będzie ci o
tym przypominał. - Ona wstrzymuje oddech i nie ma pewności czy uda się jej
wypuścić powietrze w ten sam sposób co zwykle, na ten sam świat, który jeszcze
dziś rano wydawał jej się mdły i zniechęcający.
- Nieustanne czekanie to nie
jest dobry sposób na życie. - odpowiada, sącząc powoli wystygłą, słodką kawę z
porcelanowej filiżanki o lekko posrebrzanych brzegach.
- Nie ma dobrych sposobów na
życie. Jest życie, które warto przeżyć, a jeśli nie potrafi się tego dokonać,
należy czekać, zbierając siły, odwagę, wyglądając lepszych okazji.
- Lepszych okazji? A
istnieje coś takiego?
- Kiedy patrzę na ciebie
wydaje mi się, że tak. Jestem niemal tego pewien. Wierzysz mi? - pyta, drżąc,
że może ona wcale nie rozumie o co mu idzie. Ona patrzy mu w oczy, zagłębia się
w ich barwie, pragnie odnaleźć odpowiedź na dnie stalowych źrenic, ale nie wie
czy jeszcze to umie, czy pamięta.
- Wierzę. Czemu miałabym nie
wierzyć? Przecież nie można wciąż się bać. Z czasem strach wyparowuje jak
rozlany na podłodze syrop. Jeden krok w tę czy tamtą stronę. Jakie to ma teraz
znaczenie. Nie ma już żadnego.
- Masz rację. W pewnych
momentach wydaje się, że człowiek nie ma już nic do stracenia. Wtedy może
przyjść miłość, choć na to nigdy nie ma reguły.
- Czemu mi to wszystko
mówisz? - pyta kobieta, zdając sobie sprawę, że słowa nie zawsze są tym, na co
wyglądają. Bezpieczniej je okrążać, przymierzać je do ust jak kolorowe
cukierki.
- Chciałem się tylko z tobą
pożegnać, póki jeszcze mogę, póki jeszcze nie jest za późno.
- Pożegnać?
- Tak, pożegnać. Ale
najpierw muszę tu wejść, nie tak zwyczajnie, ale w konkretnym celu, właśnie po
to by się z tobą pożegnać, kończąc tym ostatecznym gestem naszą krótką
historię, naszą znajomość, która być może była historią miłosną, ale tego nigdy
nie może być pewna ta druga strona, ja lub ty, czasem to tylko mgnienie
przeszłości i naszych pragnień, tych samych, różnych, kto to może wiedzieć?
Siadam obok ciebie, rozpoznając twoją twarz na krótką chwilę, zamawiam gorącą
herbatę, bo przecież w takich okolicznościach trzeba czymś zająć
zdezorientowane ręce, czuję cię przy sobie, przez minutę jestem szczęśliwy.
Mówię, że cię kocham, że kochałem cię od pierwszej chwili, spojrzenia, dotyku
twych delikatnych palców. Nie wierzysz mi, przecież wcale mnie nie znasz, ale,
mimo to, nie każesz mi odejść. Uśmiechasz się, zastanawiając się czy gdzieś
mnie widziałaś. Coś ci się przypomina, choć wspomnienie nie jest tym samym mną,
tym, który siedzi naprzeciwko ciebie, mówi o miłości, chce dotknąć twego
ramienia, przypomnieć ci o swej obecności, istnieniu. Spoglądasz na mnie z
czułością, ofiarowujesz mi jedną myśl utkaną z uczucia otoczonego, niczym
pajęczyną, lękiem i niepewnością. Czekasz. Jednak znów czekasz, choć mówiłaś,
że już nie chcesz czekać, że zmarnowałaś na to całe życie.
- Jesteś pewien, że to
byliśmy my?
- To nie ma nic wspólnego z
pewnością. Pamiętasz? Oboje tak wtedy stwierdziliśmy. Daliśmy po prostu szansę
rozpłynąć się w tej słodkiej lepkości bez brzegów. Znieruchomieliśmy, aby
dojrzeć w sobie, aby na jedną noc, która rozwarstwiła się na wiele następnych,
otoczyć się splotem gęstych ramion, twoich i moich.
- Co wtedy mówiłam? Zdaje
się, że paplałam coś bez sensu. Łapałam słowa za grzbiet, ładniejsze układałam
na półkach, bo stamtąd oświetlały cały pokój, te brzydsze wywalałam przez okno,
spadały z łoskotem, rozbijały małe główki na twardym bruku. Niektórych nawet
żałowałam, płakałam po nich, choć ich szczątki dawno rozgrabili ludzie, hałas
ulicy, daleki wiatr, aż wreszcie szept tamtej. Pamiętam. Odszedłeś wtedy.
- Nie chciałem cię tam
zostawić, ale nie chciałaś ze mną wyjść na zewnątrz.
- Nie. Musiałam jeszcze po
nas posprzątać, zrobić porządek. Za każdym razem zajmuje mi to sporo czasu, nie
mogłeś o tym wiedzieć. Chociaż może...
- Wybaczysz mi to dziś? Potrafisz
mi teraz wybaczyć? - rozkłada ręce, w których trzyma odrobinę pustki i własnego
żalu.
- Właśnie na to czekasz?
Mówiłam, że szkoda czasu na czekanie czegokolwiek.
- Być może, być może. Ale ja
nie umiem zapomnieć. Wszystko zostaje w mojej pamięci, fotografia każdej twojej
zabawnej miny, uśmiechu, zagniewania, to jak opiłaś się likierem u
przyjaciółki, jak zaziębiłaś się, bo nie chciałaś nosić szalika. Pamiętam jak
chodziłaś po domu w piżamie i nuciłaś piosenkę zasłyszaną rano w radio. Dlatego
muszę czekać, aż mi wybaczysz. Zrozum.
- Czemu w ogóle tu
przyszedłeś? Akurat tu, właśnie dziś.
- Ja?
- Tak ty. - denerwuje się.
- do kogo mówisz?
- Do ciebie, cholera, a niby
do kogo? - podnosi głos, który staje się piskliwy niby mysi krzyk.
- Do mnie? - dziwi się. -
Przecież mnie tu nie ma.
- Nie ma cię?
- Nie ma. Nie ma. Nie ma...
- Proszę pani, będzie coś
jeszcze? Za chwilę zamykamy. - ogłasza barman, a jej robi się smutno, nijako.
Bierze torebkę z miejsca obok, bo oprócz niej wokół jest pusto, i idzie do wyjścia.
- Czekała pani na kogoś? -
rzuca tamten.
- Ja? Zdaje się, że... Nie
jestem już pewna, zapomniałam. Czy ja na kogoś tu czekałam? Nieeee, nie
czekałam na nikogo. - odpowiada bardziej już przytomnie, i te słowa nie są
wcale kłamstwem, nawet jeśli prawdą również nie. To tylko taki układ, prosty
układ, konstrukcja o nierównych brzegach. Taki początek i taki koniec
rozrysowanego na dwoje marzenia. Prostota przemijających sylab czasu,
rozczarowań i strat.
Ładne... W świecie ludzkich relacji chyba nie ma bardziej skomplikowanej rzeczy od prostego układu.
OdpowiedzUsuńZgadza się. Niczego się pozornie nie oczekuje, w istocie oczekując jednak wyjątkowego przeżycia - czym jest więc prosty układ? Być może jedynie "nazwą roboczą" czegoś zupełnie innego. Dziękuję za miłe słowo.
Usuń