Podobno gdzieś, ktoś, widział gwiazdy w oczach dziewczyny. Może
tak właśnie było, może już kiedyś spotkałem ciebie taką jak
dziś, może to właśnie byłaś ty, a ja nie spostrzegłem tego na
czas, choć przecież wiedziałem, musiałem to wiedzieć, dokładnie
tak samo jak dziś. Kiedy znów się spotkamy, jeśli nie dziś, nie
dzisiejszej nocy, powiedz?
Nie zauważyłaś mnie od razu, być może myślałaś właśnie o
innym, o tym, co to zostawił cię poprzedniego wieczoru na skraju
krzywego chodnika, taką bezbronną i zapłakaną, samotną w
strugach padającego deszczu, z małym kotkiem w koszyku na kolanach,
który tak żałośnie wychylał puchaty łebek, by polizać wnętrze
twoich ciepłych dłoni. Ale ja tam byłem, tuż przy tobie, końcem
ust muskałem twoją białą sukienkę, mokrą już zupełnie od
zimnych kropel.
Rozłażę wszystkie ulice miast nim cię spotkam, taką jak wtedy,
taką niewinną, dzielną, podtrzymującą sklepienie nieba, jak
nikt, jak nikt inny, bo akurat była zła godzina i wszyscy gdzieś
uciekli, zapominając, że nad nimi jest wielkie niebo bez granic,
bez zasłaniających wszystko, szklanych wieżyc i ludzkich zakazów.
Niebo otworzyło się przede mną, pomyślałem, i zapragnąłem
dotknąć go, objąć, odcisnąć na piersi, w pieczęci swej
zamknąć, pod lichą koszulą, w bicie serca przemienić dla siebie.
Na zawsze. Na tę krótką chwilę, która pociągnie za sobą
kolejne i już nigdy nie zostawi mnie samego.
Otworzyłem szkatułę z kilkoma drobiazgami sprzed lat, którą
zapełniałem miesiącami, porami roku, w moim wątłym życiu,
zadygotała zanim połknąłem jej wnętrzności, nim doszedłem do
tego punktu, w którym zaczynałaś się ty, taka sama, taka usypana
z gwiazd, iskrzących, migoczących w jasnych oczach, zupełnie
jakbym zobaczył wieczność. Całą ciebie, taką jak dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz