Ogniskuję swe
istnienie własnym ja, z brawurą sobie poczynam tak, z mocą, która
przecież parzy wnętrze dłoni i wykoślawia resztę wszechświata. Gdzieś mnie
ciągnie w przestrzeń zbawienną swoją wielkością,
nieograniczeniem tym, jakiego się pragnie, choćby rozum mówi, że
wszystko ma swoje granice, swój zmierzch i koniec.
Wyciszam się jak
potrafię, a może krzyczę bezgłośnie, kto wie. Słodko-gorzko, w
kontraście i buncie przeciw wszystkiemu co nazbyt zachłanne, co,
przeciwnie, obojętne, co płytkie i nieszczere. Bez kompasu, bez
zegara staram się liczyć ziarnka piasku i iść lub cofać się, w
zależności, gdzie w danym momencie przeczuwam lepszy dla mnie kąt.
Schowałabym się najchętniej w swoich snach, w których wciąż
jestem młoda i żywa.
Przewrażliwienie i fantasmagorie z deszczowych chmur. Zbiera się na burzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz