Nie
miałam w planach odnosić się do tej sprawy. Nie czuję się – tak jak rzesza
innych, podobnych mnie – na siłach dyskutować o czymś, co w sensie prawnym i
organizacyjnym przerasta z pewnością możliwości mojego intelektu. To, co
„wygłaszam” nad blatem kuchennego stołu, przy okazji rodzinnej „posiadówki”
przy kawie, nie jest szczytem elokwencji ni popisem głębokiej znajomości
społeczno-ekonomiczno-kulturalnych realiów, ale nie o to przecież chodzi.
Chodzi o określenie stanowiska wobec sytuacji, w której się znaleźliśmy, która
dotyczy właściwie nas wszystkich – zwykłych ludzi.
Mówię o
ACTA (jak wyczytałam, choć nie wiem, czy mogę rozpowszechniać tak zdobytą
informację, Acti-Counterfeiting Trade Agreement), międzynarodowej umowie, która
wg najogólniejszych założeń ma na celu chronienie praw autorskich i
intelektualnej własności. Jakoś tak się w moim małym świecie (który jednak
niezaprzeczalnie rozrasta się dzięki dostępowi do internetu – i wolałabym, aby
tak pozostało) złożyło, iż potrzebowałam swoistego „impulsu” do podzielenia się
z opinią publiczną moimi spostrzeżeniami i przemyśleniami. I, muszę przyznać,
iż takim impulsem było przeczytanie felietonu pana Krzysztofa Materny, który ze
swojego punktu widzenia, a nie sili się tu na wyszukaną, niezrozumiałą być
może, elokwencję, pisze o swych obserwacjach, obawach, wnioskach dotyczących
ACTA oraz ludzi, którzy jakkolwiek udzielają się w rejonie utworzonego wokół
niego (niej?) fermentu.
Nieco
ironii, jak zdrowo, ale i wiele faktów, co ważne – rozkłada przed naszymi
oczyma Materna. Oczywiście – zaprawdę słuszne i zbawienne w swej idei jest
chronienie dóbr umysłowych przed nielegalnym rozpowszechnianiem, używaniem do
innych celów, niż te, które przyświecały autorom, kopiowanie, ściąganie,
cięcie, i zarabianie na tym kroci (kroci?). Ale skoro umowa skonstruowana jest
tak, że nawet uczeni w prawie i piśmie nie są przekonani czy ta „machina”
zadziała jak należy, to nie sposób dziwić się rzeszom przeciętnych zjadaczy
chleba, którzy boją się konsekwencji tych zmian, restrykcji, ograniczeń
wolności słowa w imię niepewnych i zapewne niewielkich korzyści. A jeśli swe
zastrzeżenia wnosi tu również Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych, to
co tu dużo mówić, zaczynam lękać się i ja, przypominając sobie orwellowską
rzeczywistość z „ Roku 1984”. Analogia, być może” przesadzona, ale kto mi
powie, jakie to wszystko będzie miało konsekwencje?
Zatem i
ja solidaryzuję się z demonstrującymi przeciw ACTA i pozostaję im głęboko
wdzięczna, że są, że mają chęć i odwagę wyjść na ulice, by głośno manifestować
swoje zdanie. Obserwuję i podziwiam zrzeszonych, ludzi różnych poglądów, nacji,
orientacji. Łączą się pod wspólnym sztandarem, jak to patetycznie brzmi, w
ochronie tego w co wierzą, przeciw temu, co odczuwają jako zagrożenie, jako
atak na ich swobodę i niezależność. Wyszłabym i ja, bardzo chętnie, choćby na
mróz czy słotę, ale mi zbyt daleko na tym moim odludziu. Za to w rekompensacie
kreślę tych kilka słów, by rozgrzeszyć sumienie, wspomóc słuszną walkę.
Wiele
słyszałam „za” i „przeciw”, ach wiele. Osobiście przykro mi, że zmian na lepsze
nie widać w codziennym życiu, w zamian to, co dobre poddawane jest kontroli,
wydzielane. Jasne – tak działają wielkie przedsiębiorstwa – zabierz
pracownikowi wszelkie udogodnienia – będzie tak przerażony stopniowo
zmniejszającą się przestrzenią, w której może jeszcze oddychać jako normalny
człowiek, że szybko zapomni co to sprzeciw. Ale my nie zapominajmy! Buntujmy
się jak wolni obywatele, by rząd pamiętał, że państwo to nie tylko oni, elity,
ale przede wszystkim – my, naród.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz