czwartek, 13 lutego 2014
Po drugiej stronie
“Zanurzyć się w rzeczywistości lub w jakimś rodzaju rzeczywistości I przekonać się, że to co na pierwszy rzut oka wydawało się całkowicie absurdalne, zaczyna nabierać znaczenia I układać się wokół innych form (absurdalnych lub nie), tak że w końcu z materiału rozbieżnego (w stosunku do stereotypu dnia) wyłania się i kształtuje jakiś koherentny rysunek, który tylko w zestawieniu z tamtym będzie wydawał się bezsensem, majakiem albo czymś niezrozumiałym.”
Julio Cortazar “Gra w klasy”
Ręka przechodziła bez problemów. Powoli i systematycznie wtłaczała swą materię w szklaną powierzchnie ogromnego, zabytkowego lustra, zawieszonego w salonie ciotki Cecylii. Ręka niknęła po drugiej stronie w falującej mgle. Felix czuł mrowienie w palcach, których już nie dostrzegał. Mrowienie i jak gdyby lekki chłód. Nowo odkryte zjawisko niezwykle go ekscytowało. Rzeczywistość to zawsze cos więcej I coś mniej niż nam się wydaje. To nie była jego pierwsza próba PRZEJŚCIA. Odkąd zorientował się, że to zwierciadło kryje w sobie tajemnicę, niejednokrotnie starał się ją zgłębić, podniecony myślą o istnieniu innego wymiaru, do którego drzwi właśnie miał przed sobą. Zatapiał się w drżącą czeluść po raz kolejny, cały czas wiedząc, że może się cofnąć w każdej chwili. Natężał zmysły by być gotowym na najmniejszy przejaw bólu lub wszelkie inne doznania, które mogłyby zwiastować niebezpieczeństwo. Paraliżował go STRACH. Strach przed nieznanym. Przed tym co go spotkało, ale i przed tym ,co jeszcze może nastąpić. Przed tym, na co jeszcze nie był gotowy. Ale TO się zbliżało. Ogromne i nieubłagane. Wciągający wir innej przestrzeni, która wołała do niego, gdzieś w głębi jego głowy, gdzieś pod powiekami, pod ścierpniętą skórą.
Odkąd przyjechał w odwiedziny do ciotki Cecylii, niemłodej już, uważanej wśród członków rodziny za zwariowaną ekscentryczkę, co dzień wpatrywał się w wielkie zwierciadło, zawieszone koło pięknego, drewnianego kredensu. Było majestatyczne, zwracało na siebie uwagę zaraz po wejściu do pomieszczenia, w jakiś sposób górowało nad nim. Każdego popołudnia, kiedy ciotka zwykła podawać obowiązkową herbatę, Felix obserwował swoje odbicie zawieszone między kredensem a starymi i zakurzonymi portretami rodziny. Widział swoją twarz, ale cały czas miał wrażenie, że to jednak nie on. Zupełnie jakby ktoś przyglądał mu się, nakładając na siebie powłokę-jego wierna replikę. Nawiedzający obraz z lustra nie odstępował go ani przez chwilę, krążył koło niego, nieustannie dotykał jego rozkołatanych nerwów i myśli. Dręczył jego emocje niczym struny gitary, z której wydobywała się poszarpana muzyka.
Gdy pił gorącą herbatę, drżała mu ręka. Rozmowa z Cecylią stawała się urywaną wymiana poglądów. Najczęściej mówiła ona, a on nawet nie skupiał uwagi na tych monologach zajęty tym kimś, mającym jego oczy, wciąż patrzące, patrzące... Felix czuł się nieswojo. Tylko ciotka Cecylia uśmiechała się tajemniczo swymi cienkimi, umalowanymi wargami.
Noce były koszmarne. Śniło mu się wesołe miasteczko. Za każdym razem złowieszczo wymalowany klown prowadził go do labiryntu krzywych zwierciadeł. Jego karaykaturalnie zmasakrowane odbicia otaczały go ze wszystkich stron, dziko wytrzeszczone oczy zbliżały się do niego, coraz większe i większe, świdrujące. Czuł w głowie zamęt i pulsowanie. Jakieś obce myśli kołatały się w jego głowie, przyzywały go. Setki wyciągniętych szponów wychodziło z luster, starając się go pochwycić. I wtedy budził się z krzykiem, cały zlany zimnym potem. Przez chwilę zdezorientowany, po woli przyzwyczajał oczy do mroku i rozpoznawał kształty pokoju. Przez resztę nocy nie mógł już zasnąć. Czuwał do świtu.
Na śniadanie schodził zmęczony i zażenowany swoim lękiem. Nie mógł się nadziwić, że ciotka nigdy nie zwróciła mu uwagi na nocne krzyki. Zupełnie jakby nic nie zauważyła. Czy mogła nie słyszeć hałasu, który powtarzał się co noc? Może łykała jakiś mocny środek na senny? W jej wieku to było możliwe. Tak chciał to sobie tłumaczyć. Tak było prościej. Złudzenia są potrzebne by w coś wierzyć.
Ale nastąpiła taka noc, podczas której Felix po otwarciu oczu nie odzyskał jasności myślenia. Zatrzymał się w miejscu, gdzie sen i przebudzenie mieszają swe pierwsze wody, mętne i gęste jak pomyje. Wpatrując się w ciemność, wciąż widział przed sobą dziesiątki luster. W uszach szemrały mu przyzywające rozkazy. Jak otępiały lunatyk wstał z łóżka i ciemnymi schodami zszedł do salonu. Na skraju świadomości zaświtała mu myśl, że poświata emanująca z lustra nie jest naturalnym zjawiskiem. Ale coś w jego wnętrzu zaakceptowało ten fakt bez najmniejszego zdziwienia. Mechaniczne ruchy ciała prowadziły go do celu. To co się działo było odrealnione, jakby nadal śnił, zatopiony w białej pościeli. Wydawało się, że to zwierciadło się zbliża, a on cały czas stoi w miejscu, że wrysowuje w jego skórę świetlisto-mroczną tajemnicę, złączenie paradoksów zwielokrotnionych wielowymiarowością odbitej przestrzeni. Nieprzytomnym oczom jego odbicia towarzyszył dobrze znany, złowieszczy grymas ust. Wyciągnięte ramię już niemal dotykało szkła. I nagle błysk, jakaś iskra zapaliła się w głowie, i Felix ocknął się z dłonią zatopioną w połyskliwej toni. Gdy zdał sobie sprawę z tego co widzi, wpadł w panikę i uciekł na górę. Wzburzony i zdrętwiały z przerażenia przeczekał aż do wschodu słońca, nawet nie próbując analizować tego, co się stało. Jak strzęp materiału , który odrzucono z zespalającej go wcześniej całości, bytował w nocnej poświacie, oferującej mu azyl. Otępiały powitał ranek z popiołu, którego gorzki smak popił czarną kawą. Zanurzył się w nią jak w miękki aksamit chłodzący rozpalone czoło.
Jasność dnia przyniosła mu pewne pocieszenie. Ale kiedy sią ubierał, wciąż drżały mu ręce. Oddany lękowi nocy nie potrafił już odnaleźć siebie pośród brzasku dnia, wciąż wracając myślami do tego samego punktu, tracił kontakt z rzeczywistością, wchodził w inny wymiar. Ciotka Cecylia była za to w znakomitym nastroju. Nawet nie próbował z nią rozmawiać na temat swych niezwykłych przeżyć. Salon natomiast omijał z daleka, nie śmiąc spojrzeć na lustro. Dopiero wieczorem odważył się tam wejść. Ostrożnie podszedł do ściany. Wyciągnięta ręka zatopiła się w lustrze jak w szarym dymie. Tak łatwo można przyzwyczaić się do wszelkich niezwykłości, kiedy to, co do tej pory było pewnikiem i podstawą naszego postrzegania rzeczywistości, zostaje podważone. Łatwo zrozumieć, że nie ma żadnych stałych zasad. Jesteśmy tylko my i to co się nam przytrafia. Nie wszędzie jest miejsce na rozum.
Felix powtarzał ten rytuał co wieczór. Przygotowywał się na to, co było nieuniknione. Już wiedział, że DRUGA STRONA go wzywa. Już wiedział, że właśnie po to tu przybył, że gdzieś tam jest jego przeznaczenie... Nie próbował zagłębiać się w sensy i rozważania. Nie walczył.
I właśnie przyszła ta chwila. Na spotkanie czekały inne dłonie, inne ramiona. Otworzyły się i wzięły go w objęcia. Zanurzył się w szarej masie. Kiedy przeszedł przez lustro powitały go sine i smutne twarze jego przodków. Na ścianie przybył kolejny obraz, mniej zakurzony i niewyraźny niż pozostałe. Przerażony Felix spojrzał za siebie. Ciotka Cecylia piła herbatę na swej eleganckiej kanapie. Była piękna i młoda. Śmiała się radośnie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dzień dobry, proszę o kontakt w sprawie publikacji opowiadań.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
do poprzedniego wpisu: mój adres mailowy j.jusianiec@synergia-efekt.pl
OdpowiedzUsuń