Plany były proste w sensie teoretycznym, czyli jednak typowa pułapka planującego, nie pielęgnować w sobie zgorzknienia. Cieszyć się chwilą, upraszczać, brać za dobrą monetę, kopać po kostkach niedobre myśli, te natrętne owady lecące jak do miodu, wiadomo. I może to dzień taki deszczowy ciut, ciut za bardzo, może niedospanie chroniczne, może atmosfera zgęstniała od niezrozumienia wzajemnego lokatorów poruszających się na różnych orbitach, może to i tamto i jeszcze co innego? Może. Skoro zmiana nawyków jest procesem, w czasie jego trwania potknięcia są możliwe, a nawet nieodzowne.
Czytam trochę dla rozruszania szarych komórek - dziennik Pilcha teraz, a to dość przyjemna lektura, niezbyt wymagająca, a na poziomie. Zaskoczona jestem jego znajomością klasyków jednak, fascynacjami. W prozie jakby mniej o tym, i dobrze, jasne, obraz tego pana od "Pod mocnym aniołem" i w podobnym tonie zmienił się na subtelnego, subtelniejszego pana pisarza, który prócz flaszki i dobrą książkę w ręku dzierży.
Przypomniał mi się, jak czkawka mentalna, Antoni Libera. "Godot i jego cień" - niby płynnie, narracyjnie, a dla koneserów, wykształciuchów niemalże (albo w istocie?). I ciekawam tej podróży, wyprawy jaką wybrał dla siebie Libera w głąb, w odmęt Beckettowskiej ontologii.
I jeszcze "Tajny dziennik" Białoszewskiego mi się przyplątał, ale tu chyba się na dzień dzisiejszy nie polubimy, bo za dużo faktów z innych żyć, ludzi, Le i Lu, i nie wiem, i jakoś nie bardzo chcę wiedzieć.
A poza tym mgliście, choć iskry przeskakują z palca na palec.