środa, 4 kwietnia 2012

fire


Moja twarz nie jest tak napuchnięta jak ostatnio. Właściwie wcale nie jest tak źle. Można nałożyć korektor i trochę pudru – nie będzie widać wielkiego, ciemniejącego już krwiaka pod okiem. Gorzej z lekką opuchlizną, ale kto będzie się przyglądał proporcjom mojej twarzy? W sumie nic wielkiego się nie stało. Zupełnie nic.

            Nie ma sensu robić tragedii tylko dlatego, że znowu się pokłóciliśmy. Scenariusz zawsze przebiega podobnie. Danny wrócił do domu nad ranem, chyba. Nie czekałam na niego, położyłam się spać. Z doświadczenia wiem, że zdenerwowanie, pretensje, działają w takich momentach na moją niekorzyść. Jesteśmy wolni, mówi on, choć przecież razem od jakiegoś czasu, więc nie robimy sobie wymówek z tak nieistotnego powodu jak zasiedzenie się w barze, kilka drinków więcej. Szkoda tylko, że to nie wszystko, nie o to chodzi, ale może o to, sama nie wiem, zupełnie niewiele przekraczam czasem granice, ale zawsze w końcu ją przekraczam, nie mogąc znieść niepewności.

            Obudziłam się, gdy słońce zaglądało już zdecydowanie do naszego maleńkiego pokoiku. Do moich pleców, jak każdej nocy teraz, tulił się on. Spał ciężko, a z jego wpółotwartych ust unosił się mdlący zapach przetrawionego alkoholu. Cieszyłam się, że wracał, znowu był przy mnie, obejmował mnie jak tonący koło ratunkowe. To taka nasza zabawa, gra zmiennych reguł – ratowałam go po każdym sztormie, a potem sama starałam się, długo i namiętnie, starałam się ze wszystkich sił, by nie opaść na dno, słaba, bezsilna, wyczerpana niemal do cna. Burze przetaczały się przez nasz prywatny świat często i zostawiały po sobie zgliszcza, z których musieliśmy ponownie budować jego kształty. Ale nie próbowaliśmy, nie chcieliśmy tego zmieniać. Jedynie trwaliśmy wpółprzytomni, znajomi sobie i obcy, w zależności od dnia, od okoliczności, od współrzędnych tymczasowego celu.

            Tego dnia spostrzegłam na jego przegubie starty niemal numer telefonu. Odwróciłam się, by popatrzeć na śpiącą twarz, która tyle razy mnie uspokajała beztroskim uśmiechem, ale tym razem wywołała falę agresji. Gotowałam się do ataku, niczym zagrożone zwierzę. Dolna warga Danny’ego była przekrwiona od nadgryzienia. Lubił to – chwile miłosnej furii, dzikiego szału, kończące się w łóżku, zaimprowizowanym naprędce na pole bitwy.

            Uderzyłam z precyzją, na jaką w pierwszej chwili było mnie stać. Następne ciosy padały już bezładnie, nie wyrządzając mu większej szkody. Zerwał się z pościeli, nie rozumiejąc o co mi chodzi, lub może, nie przejmując się tym zbytnio. Złapał moje nadgarstki i pociągnął mnie pod siebie. Szarpałam się i gryzłam, walczyłam o zachowanie resztek godności. To co chciało ze mnie wyskoczyć to ból, obezwładniający wszelkie zmysły, odbierający rozsądek i opamiętanie. Nie znałam innego sposobu na zagłuszanie go, choć bijatyka częściej przynosiła rozgoryczenie niż ulgę.

            Spalałam się znowu, a on doskonale o tym wiedział, chciał tego, bym płonęła tu przy nim, nie mogąc zagasić fali żalu, cierpienia, udręki. Odepchnęłam go z całych sił, których przecież miałam niewiele, ale zanim dobiegłam do kuchni i chwyciłam za nóż, Danny złapał mnie za włosy i popchnął na ścianę. Wpadłam na drewnianą szafkę i stoczyłam się w dół, na podłogę. Przez chwilę zabrakło mi tchu i łez. Nim podniosłam oczy, poczułam, że stanął nade mną w pozie triumfu. Gdy schylił się i podniósł mnie za koszulkę, stałam się już bezwolna. Było mi wszystko jedno.

            Wpiął się w me usta mocno i natarczywie. Oparł plecy o meble i otoczył mymi nogami nagi brzuch. Gdzieś ulotniło się całe powietrze. Znów zmusił mnie bym oddychała jego skórą, nim całym. Przecież chciał mnie uszczęśliwić. Zaciągnęłam się tym zapachem, doznając kolejnej klęski. Przykryłam naszymi ramionami ropiejącą zgorzel serca. Jeszcze dziś omiotę wzgardzonym spojrzeniem twarz widoczną w lustrze. Może jutro nauczę się płonąć bez niego. Może podpalę ten stos, na którym codziennie zostaję złożona w ofierze. Może jutro uda mi się odnaleźć w tej gmatwaninie instynktów i pocałunków ognia, lub wreszcie zgasnąć, nie lękając się ciemności przynoszącej chłód. Może…


2 komentarze:

  1. Doskonałe opowiadanie.
    Rozterki moralne oplatają nas nieustannie jak węże dusiciele.
    Mamy arsenał możliwości oraz rekwizyty mogące rozplątać te duszące węzły.
    W,,Podciętych skrzydłach''Aleksy Tołstoj wręcza Maszy rewolwer,pada przypadkowy strzał..martwy Prytykin osuwa się na dywan..na drugi strzał do siebie zabrakło Maszy sił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa i zapoznanie się z tekstem. Żadna to rewelacja, ale mówi o kilku trudnych emocjach, skomplikowanych relacjach, wszak nie wszystko co dotyczy miłości można znaleźć w komediach romantycznych.

      Usuń